Dziś Hubertus. Co wiemy o myślistwie?

Działają według kodeksu etyki łowieckiej, kierują się przepisami – prawem łowieckim, regulaminami. Nieprzestrzeganie zasad może nawet wiązać się z wykluczeniem z Polskiego Związku Łowieckiego. Myśliwi nie chcą być postrzegani jako kłusownicy, a "regulatorzy", choć sami też nie do końca lubią to określenie.

W Polsce mamy około 120 tys. myśliwych, w naszym województwie jest ich prawie 4 tysiące. Dziś Hubertus i tylko ciężka choroba, wyjazd za granicę albo pilne zadania wojskowe mogą zwolnić myśliwego z udziału w tym ważnym dla nich święcie. Tzw. hubertowiny zwiastują początek wielkich łowów zbiorowych, ale jest to również dzień uroczysty, z bogatą oprawą tradycyjną oraz dzień ogromnej radości, podczas którego wspomina się św. Huberta – patrona wszystkich myśliwych.

O tym, czym jest łowiectwo, kim są myśliwi i czego życzą sobie w dniu swojego święta, rozmawialiśmy z Januszem Brodzińskim, członkiem jednego z najstarszych kół łowieckich w Polsce oraz 35-letnim Tymoteuszem Niemcem, który w tym samym kole rozpoczął swoją przygodę z polowaniem.

Jak długo działa pan w Kujawskim Kole Łowieckim Nr 52?

Janusz Brodziński: Jest to najstarsze koło w województwie, w przyszłym roku przypada 100-lecie jego istnienia - niewiele kół łowieckich w Polsce może się pochwalić takim żywotem. Z kołem związałem się po studiach, było to w 1956 roku. Mogę powiedzieć, że działam dziedzicznie. Moi przodkowie również polowali w kujawskim kole bezpośrednio, jeden z moich wujków był łowczym powiatowym, więc z łowiectwem związałem się od dziecka. Przysłuchiwałem się ich opowieściom i zawsze z zainteresowaniem ich słuchałem – jak mówili, że upolowali dzika, sarnę, zająca.

Jaka jest pierwsza zasada dobrego myśliwego?

JB: Od przeszło 20 lat uczę młodych adeptów i zawsze im mówię – pierwsza rzecz to jest bezpieczeństwo, żeby nikt nikogo nie postrzelił, a druga to etyka łowiecka. Mimo, że jesteśmy w lesie, mamy wrażenie, że nikt nas nie widzi, co my tam robimy, jak się zachowujemy – to tak naprawdę jesteśmy bacznie obserwowani.

Łowiectwo kiedyś i dziś. Co się zmieniło?

JB: Dzisiaj łowiectwo jest taką dziedziną, która bez akceptacji społecznej, bez aprobaty i zrozumienia społeczeństwa nie może istnieć i rozwijać się. Kiedyś myśliwym był ten, który i dostarczał żywność dla całej rodziny, i bronił przed niebezpiecznymi zwierzętami. Myślistwo dzisiaj nie jest związane z gromadzeniem zapasów żywności, chociaż dziczyzna jest bardzo smaczna, zdrowa - bez tych wszystkich sztucznych pasz, którymi karmi się np. trzodę. Statystycy wyliczyli, że dziczyzny w Polsce spożywa się ok. 25 dag rocznie na osobę. Dzisiaj myśliwi kierują się raczej atawistyczną pasją – odziedziczyli po przodkach to zainteresowanie łowieckie, ale wzbogacone o kontakt z przyrodą i o tradycję, która jest oprawą całej naszej działalności. Kiedyś myśliwy był niczym giermek, a dziś – jesteśmy regulatorami – choć bardzo brzydko to brzmi. Ale faktycznie naszym zadaniem jest regulowanie pogłowia, jakości tej zwierzyny, pilnowanie granicy wieku, niedopuszczenie do ostrzału matki od młodych, żeby to miało przyszłość i jakiś sens.

Co w takim razie nazywamy polowaniem? Kto i gdzie może strzelać?

JB: Chcę zacząć od tego, że nie musi się każdy wyjazd do łowiska zakończyć upolowaniem jakiegoś zwierzęcia. Dużo satysfakcji i przyjemności sprawia nam siedzenie na ambonie, patrzenie jak na łąkę wychodzą sarny, rogacze czy jak gdzieś tam przemknie lis, dzik się pokaże. Nie zawsze to musi być związane ze strzelaniem. Jeśli chodzi o polowanie i odstrzały, to jest to uregulowane całą masą przepisów. To nie jest tak, jak to sobie niektórzy wyobrażają, że myśliwy to jest taki pan w zielonym kapeluszu, który ze strzelbą pod pachą biega po lesie i strzela do wszystkiego, co się rusza. Polowanie jest uwarunkowane określonymi planami. W tej chwili tak się składa, że zwierzyny mamy bardzo dużo, jest to nie tylko zjawisko polskie, ale obserwowane wszędzie. Zwierzyny jest trzy razy więcej niż 25-30 lat temu. Ilości te nie pozostają bez wpływu na uprawy rolne i na las. Koło łowieckie to przedsiębiorstwo, które musi zatrudnić strażnika, żeby pilnował łowiska, czyli terenu, który ma minimum 3000 hektarów, z naturalnymi granicami. Co roku wykonywana jest też inwentaryzacja, gdzie liczymy zwierzynę – od zająca poczynając, w konsultacji z nadleśnictwami. Wszystko to musi być ujęte w planach łowieckich – że mamy taki i taki stan, ustalony przyrost tej zwierzyny i do ostrzału też jest wyznaczona określona jej ilość i w określonym wieku. Działamy według planu, a odstrzał zwierzyny płowej – jej samców, może być wykonywany tylko przez selekcjonerów, czyli osób, które zdały specjalny, dodatkowy egzamin.

Nie wszystkie, ale zdarzają się polowania, które kończą się zabiciem zwierzęcia.

JB: To jest ten najbardziej przykry moment - dla wszystkich polujących, ale ktoś tę gospodarkę łowiecką musi prowadzić. Jeśli nie zajmą się tym myśliwi, to z pewnością bardzo chętnie zrobią to kłusownicy ze swoimi drutami, dołami z zaostrzonymi palami, wnykami. Nie o to chodzi, żeby zwierzynie zadawać ból. Myśliwy jest uzbrojony w zasady etyki i przepisy prawa. Doskonali swoje zdolności strzeleckie, żeby ten strzał, który musi oddać, był skuteczny, żeby zwierzyna nie cierpiała.

Sportem, hobby czy działalnością gospodarczą - czym jest łowiectwo?

JB: To jest pasja połączona z działalnością gospodarczą. Ktoś tak mądrze to określił, że jest to pasja, gospodarka i nauka. Są przecież nawet specjalne instytuty naukowe, gdzie studiuje się poszczególne gatunki zwierząt.

A co trzeba zrobić, żeby zostać myśliwym?

JB: Każdy myśliwy musi najpierw ukończyć roczny staż, musi wykonać cały szereg prac związanych z gospodarką łowiecką – jak: uprawa poletek, udział w dokarmianiu zimowym, pozyskiwanie karmy wiosną, budowanie paśników, itd. Potem, po stażu i opanowaniu obszernej wiedzy są egzaminy.

PZŁ pracuje nad utworzeniem specjalnego programu edukacyjnego – dlaczego ważne jest, żeby najmłodsi zainteresowali się tym, co robią myśliwi?

JB: Żeby w tym społeczeństwie zakiełkowała jakaś prawdziwa wiedza o tym, kim są myśliwi. Dziecko ma chłonny umysł, a ponadto sami nauczyciele bardzo chętnie wychodzą z prośbą do nas, żeby pomóc im w opracowaniu własnych programów nauczania, zwłaszcza przyrody, biologii. Staramy się dotrzeć do młodzieży – poprzez organizowanie występów, przygotowujemy specjalne stoiska z kolorowankami, broszurami, książeczkami, konkursy. Wszystko po to, żeby mogli oni poznać tę zwierzynę. Dzisiaj młodzież więcej wie o hipopotamie, krokodylu, misiu koala, aniżeli o naszej sarnie, którą błędnie utożsamia się z żoną jelenia. My chcemy zachować tę zwierzynę dla potomnych.

Z jakimi utrudnieniami borykają się myśliwi?

JB: U nas w województwie nie ma aż tak dużej napastliwości ze strony mediów, ale w skali kraju dochodzi do tego, że podczas polowań zbiorowych, zjeżdżają się ekolodzy i pseudoekolodzy. Kręcą, hałasują, żeby zaszkodzić. Brak zrozumienia wynika z niewiedzy. Nikt nie interesuje się tym, że utrzymanie łowiska, opłacenie strażnika i pokrycie kosztów transportu wywozu karmy – to wszystko jest niesłychanie kosztowne. Dlatego czasami sprzedajmy też odstrzały i nie my sami polujemy, tylko inni myśliwi, nawet cudzoziemcy. Specjalnie przyjeżdżają na dany teren i chcą zapolować, a nie mogą – przez takie zachowanie. Teraz jest też tak, że każde miejsce, gdzie polujemy, musi być oznakowane specjalną tablicą - "Polowanie zbiorowe. Zakaz wstępu" - to nawet grzybiarze mają pretensje, że im teren zabieramy. Obok słów krytyki, że strzelamy, dostajemy z drugiej strony upomnienia od rolników – dlaczego tak mało strzelamy, bo ich pola są niszczone. Wiążą się z tym bardzo duże koszty, które nakładane są na koła - płacimy przecież odszkodowania za krzywdy, jakie zwierzyna wyrządzi. Kilkadziesiąt milionów złotych rocznie na to jest przeznaczanych. Leśnicy też mają do nas pretensje o nadmiar zwierzyny w lasach i szkody, jakie ona wyrządza. Wszyscy myślą, że myśliwi to mogą wejść sobie gdzie chcą i zacząć strzelać. Nie. Możemy polować w tym obwodzie, które nasze koło dzierżawi i oczywiście na podstawie pisemnego upoważnienia.

Dwa słowa o patronie myśliwych. Legenda głosi, że podczas jednego z polowań w Wielki Piątek, św. Hubertowi objawił się jeleń z gorejącym krzyżem w wieńcu i przemówił do niego - co sprawiło, że myśliwy polować przestał, nawrócił się, a patronem ciągle jest...

Janusz Brodziński: Ja tak to sobie wykoncypowałem, że jest to wzór i sztuka odmówienia sobie czegoś, dokonania jakiegoś wyboru. To, do czego jest zobowiązany myśliwy, kiedy ma w odstrzale napisane, że może upolować selekcyjnego jelenia, a wychodzi mu naprzeciw jakiś kapitalny jeleń, z wieńcem – ten myśliwy musi umieć sobie odmówić i czekać na tego, na którego ma zezwolenie.


Naszym przedstawicielem młodszego pokolenia jest Tymoteusz Niemiec, który pochodzi z Inowrocławia. Jest myśliwym z zamiłowania i czynnie poluje od 17 lat, obecnie jest członkiem koła łowieckiego nr 12 Ryś w Opolu i koła łowieckiego "Jarząbek" w Jaśle.

Kujawskie Koło Łowieckie Nr 52 było Twoim pierwszym kołem. Jak tam trafiłeś?

Tymoteusz Niemiec: KKŁ 52 to koło, przy którym się wychowałem. Polował w nim mój świętej pamięci dziadek, po dziś poluje w nim mój ojciec. Pierwszy raz uczestniczyłem w polowaniu, w tym kole w wieku 7 lat, ojciec zabrał mnie na polowanie sylwestrowe. Wspomnienia salwy na pożegnanie starego roku i powitanie nowego do dziś wzbudzają we mnie dreszcze, to było niesamowite wrażenie. W życiu koła, a więc w pracach gospodarczych, w spotkaniach rodzinnych organizowanych koło leśniczówki w Balczewie, w strzelaniu w Łącku, uczestniczyłem od tamtej pory każdego roku. W tym kole odbyłem obowiązkowy staż łowiecki, pod opieką mojego ojca. Egzaminy do PZŁ zdałem będąc już na studiach w Warszawie, do koła chciałem wstąpić, ale z racji odległości nie zrobiłem tego. Nadal z sentymentem odwiedzam obwody łowieckiego tego koła, w jednym mieszkają rodzice, w drugim mamy dom letniskowy, więc również tam czasem bywam, jednak od lat nie polowałem w KKŁ 52.

Mówisz o sobie, że jesteś myśliwym z zamiłowania...

TN: Jestem myśliwym z zamiłowania. Ogólnie rzecz biorąc jestem przyrodnikiem. Aby rozumieć las w całości wybrałem studia na Wydziale Leśnym SGGW. Dla mnie las to miejsce wyciszenia, odpoczynku. Jako dziecko zjeździłem las w Balczewie na rowerze wzdłuż i wszerz, wtedy znałem go doskonale. Wiedziałem, gdzie są szlaki zwierzyny, gdzie można spotkać jelenie w dzień - uwielbiam tropić zwierzynę, poznawać jej zwyczaje.

A kiedy w gronie znajomych opowiadasz o swoim zamiłowaniu, padają krytyczne uwagi z ich strony? Jak na nie reagujesz?

TN: Tak, zdarzają się, choć ja uwielbiam opowiadać o niektórych swoich przygodach łowieckich i robię to praktycznie wszędzie. Jak reaguję na uwagi? Bardzo spokojnie, bez uszczypliwości - opowiadam dlaczego to lubię, jak to na mnie wpływa, ile robimy innych rzeczy, niż strzelanie do zwierzyny. Szanuję zdanie każdego i nie zmuszam na siłę do przyjęcia moich racji, opinię swoją może mieć każdy, ale moim życzeniem jest, aby opinia taka wynikała z własnych doświadczeń i obserwacji, a nie propagandy LPM czy telewizji. Mam przyjaciela, Czecha, który jest członkiem Partii Zielonych. Był przeciwko myśliwym, ale jest tak otwarty i lubi opierać się na faktach, że poprosił raz, abym go zabrał na polowanie, na co chętnie przystałem. Od tamtej pory towarzyszył mi w wielu wyprawach, odbył staż w kole, zamierza zdawać egzamin i zostać myśliwym. Szybko zmienił zdanie na temat mojego hobby jak zobaczył na własne oczy, ile procent czasu poświęcam na "strzelanie", a ile na pracę w łowisku i poza nim.

Jaka jest zatem rola myśliwych?

TN: W skrócie można powiedzieć, że regulujemy populację dzikiej zwierzyny. To sformułowanie ma wielu przeciwników, którzy podają m.in. argument, że przyroda zawsze broniła się sama. Dzisiaj antropopresja jest tak silna, człowiek jest obecny wszędzie, że twierdzenie to jest bardzo wątpliwe. To sposób gospodarki rolnej doprowadził do niesamowitego więc wzrostu populacji dzika w ostatnich latach czy też ogromnego spadku liczebności zwierzyny drobnej, głównie kuropatwy. Populacje dzikiej zwierzyny, tzw. grubej, są tak liczne, że naszym - myśliwych obowiązkiem, jest ograniczanie tej liczebności. Przeciętny obywatel nie ma świadomości, jakie szkody w polach czynią dzikie zwierzęta. Utrzymanie tak wysokich stanów zwierzyny prędzej czy później spowoduje wzrost cen żywności na rynku, gdyż plony będą niskie. Jednym z naszych obowiązków jest ochrona pól przed dzikimi zwierzętami - za poczynione przez nie szkody koła łowieckie, a więc myśliwi, płacą z własnej kieszeni. Są koła, gdzie są to wydatki rzędu 10 tysięcy złotych rocznie, są takie, gdzie są kwoty idące w setki tysięcy złotych rocznie - tych drugich jest zdecydowanie więcej. Kolejnym naszym obowiązkiem jest edukacja leśna - tutaj osobiście słynę z powiedzenia, że "rogi to ma krowa". Poziom wiedzy dotyczącej polskiej fauny jest u ludzi dorosłych zatrważający. "Jelonek Bambi jest taki piękny" - no tak, tylko, że nie ma takiego gatunku. W Ustroniu jest bardzo fajne miejsce - Park Leśnych Niespodzianek, w którym można zobaczyć dziki, żubry, jelenie, ptaki drapieżne oraz daniele i muflony, które biegają po całym terenie i można je karmić z ręki. Za każdym razem, kiedy tam jestem, słyszę "jakie piękne sarenki...", a saren akurat tam nie mają, więc spokojnie tłumaczę, że to jednak daniele. Niestety dorośli nie lubią jak się ich edukuje. (uśmiech) Aby unikać takich sytuacji udzielam prelekcji w szkołach i przedszkolach na temat łowiectwa, pokazuję trofea, wabiki, pracę psów myśliwskich.

Na koniec powiedz, czy dla Ciebie hubertowiny są ważnym świętem? Czy jest coś, co chciałbyś tego dnia przekazać wszystkim tym, którzy uważają, że "łowiectwo to plugawy sport"?

Tymoteusz Niemiec: Dla mnie osobiście Hubertus to dzień naszego święta. To dzień, w którym spotykamy się na symbolicznym polowaniu, głównym jego celem jest spotkanie towarzyskie i uroczyste rozpoczęcie sezonu. Bardzo się cieszę, że coraz częściej organizowana jest tzw. msza hubertowska w Polsce - polecam każdemu, szczególnie te, które są organizowane na świeżym powietrzu. Msza z muzyką myśliwską jest zupełnie inna. Co chciałbym przekazać naszym przeciwnikom? Po pierwsze, to nie jest sport. To jest hobby, a dla wielu sposób życia. Sport uprawia się dla medali, dla sukcesu, dla zdrowia. Tych elementów nie ma w łowiectwie, choć medale można otrzymać za dorodne sztuki, to jednak nie jest naszym celem - pozyskiwanie ich, mamy jasno określone zasady selekcji. Po drugie - mięso z półki jest dobre, a z lasu złe? Dietetycy polecają dziczyznę, a nie kurczaka z marketu! Odszukaj myśliwego wśród znajomych, spróbuj kiełbasy z dziki lub szynki z jelenia. Smakuje? To pomyśl, że kiedy Ty śpisz pod ciepłą kołdrą. ktoś siedzi całą noc na ambonie, aby tego dzika upolować. Marzniemy, mokniemy, to wszystko na własne życzenie. Ale to jest część tego, jak żyjemy, jakie mamy wartości. Ty możesz karmić dzieci i siebie mięsem ze sklepu, my dbamy o jakość tego, co jemy i poświęcamy czas, zdrowie i pieniądze, żeby to osiągnąć. Po trzecie - chcesz krytykować? Krytykuj! Ale może najpierw poproś o udział w pracach gospodarczych koła, w polowaniu, zobacz to od środka. A potem krytykuj albo... przyłącz się do nas.