Inowrocław, zimno i pada deszcz. Dwoje młodych ludzi przechodzących w pobliżu zaparkowanych samochodów słyszy płacz małego kotka wydobywający się spod zaparkowanego samochodu. Dzień wcześniej, w tym samym miejscu też słyszeli przeraźliwe miauczenie. Wezwali straż pożarną, ale po uwolnieniu kociaka spod auta, maluch uciekł i nie zdążyli go złapać. Jest pewne, że to ten sam. Kilkukrotne próby wydobycia go tym razem nie udają się. Kładą się nawet na kartonie pod autem, żeby go złapać, ale maluch siedzi gdzieś pod maską. Piszą do mnie z prośbą o pomoc. Już nie mogą zostać przy aucie, muszą wracać do swoich obowiązków, więc razem z koleżanką idziemy ratować kociaka. Pytamy przechodzących ludzi, czy ktoś wie do kogo należy samochód, lecz bez rezultatu.
Dzwonimy na policję, żeby namierzyć właściciela auta. Policja przyjeżdża, ale właściciel mieszka w innym miejscu i jadą pod wskazany adres. Kotek bardzo płacze, głos dochodzi gdzieś z okolicy przedniego koła. W pewnym momencie widać malutkie uszka i nosek, ale nie można go wyjąć, bo się cofa od ręki. Po pół godzinie pojawia się pani, która wychodzi z najbliższej kamienicy w towarzystwie syna. Tłumaczę, by otworzyła maskę, bo siedzi tam kotek. Jest zła, ale otwiera.
Kotka nie widać, jest pewnie niżej pod silnikiem. Po chwili pojawia się mężczyzna. Zły, arogancki, wybuchowy. Wyzywa mnie, że nie będzie rozbierał części dla jakiegoś głupiego kota. Proszę, aby dał mi czas, bo kotek jest wystraszony i hałas nie ułatwi sprawy. Nie słucha. Zaczyna walić w auto, trąbi i... odpala auto. Odjeżdża na drugą stronę ulicy, wjeżdża na ogrodzone podwórze i zamyka bramę. Jesteśmy w szoku. Policja twierdzi, że znalazła właściciela i interwencję kończy - odjeżdża. Koleżanka nie daje za wygraną i udaje się jej wejść za bramę. Chce zobaczyć, czy kotek żyje. Słychać go, ale właściciele auta wzywają policję na kobietę za wtargnięcie na posesję. Przyjeżdża ten sam patrol. Twierdzą, że nic nie mogą zrobić, a kobieta może zostać oskarżona za "naruszenie miru domowego". Zostaję wyzwana przez mężczyznę, że zepsułam mu niedzielę, bo musiał wyjść z jakiejś rodzinnej imprezy. Stoimy jeszcze kilka chwil i nie wierzymy. Nie możemy nic już zrobić, a kotek... został pod maską.
Zapytana ws. interwencji rzecznik inowrocławskiej policji asp. szt. Izabella Drobniecka poinformowała nas, że ostatecznie kot wyszedł sam spod auta. Czekamy jeszcze na dalsze ustalenia sprawy. Nasza internautka twierdzi bowiem, że była świadkiem jak policjanci opuścili miejsce bez upewnienia się co do losów zwierzęcia.