Powyborczy remanent
Najbardziej lapidarnym podsumowaniem kampanii i wyborów może być zdanie "Polska proniemieckich zaprzańców przegrała z Polską tradycyjnej rodzinnej miłości". Ostatnie kampanijne tygodnie taką właśnie narracją były wypełnione - z jednej strony Andrzej Duda grzmiący do swoich zwolenników, że on nie pozwoli, że on obroni, że on da lub nie da (w zależności od kontekstu) i z drugiej strony Rafał Trzaskowski z wyglądającym na szczery uśmiechem przekonujący, że "jeszcze będzie przepięknie…". Przy czym należy wyjaśnić, że w tej wymianie po stronie rodzinnej miłości stał Andrzej Duda, a Rafał Trzaskowski jest powszechnie znanym proniemieckim zaprzańcem.
Zadziwiające, że po pięciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy i Andrzeja Dudy, to ugrupowanie nadal wygrywa wybory jadąc na wykluczeniu i ubóstwie. Jakby te wszystkie lata - mimo -nastych emerytur, wszystkich plusowych programów i niezliczonej ilości obietnic i deklaracji - jednak nie przyniosły istotnej poprawy, a przynajmniej nie taką, która dałaby rządzącym komfort wygrywania wyborów nie straszeniem, a po prostu wdzięcznością rządzonych dla rządzących.
Nie zadziwiające, a odrażające jest to, że w głównym nurcie kampanii wyborczej padały argumenty homofobiczne i ksenofobiczne. Odhumanizowanie nielicznego, ale jednak obecnego w polskim społeczeństwie środowiska osób LGBT+, było zabiegiem wyjątkowo obrzydliwym. Ale nie mam wątpliwości, że ten wątek został wprowadzony do debaty z premedytacją i w pełni świadomie. Po prostu z analiz sztabowców wynikło, że to pomoże, że elektorat to kupi. No i elektorat kupił.
Do ostatnich chwil kampanii temat był podgrzewany zawsze wtedy, gdy Andrzej Duda zaliczył jakąś wpadkę. Na samym jej finiszu, po pamiętnej deklaracji anty-szczepionkowej, szybko padł postulat wpisania do Konstytucji zapisu zakazującego adopcji dzieci przez "pary jednopłciowe pozostające we wspólnym pożyciu". Postulat o tyle kuriozalny, że nie rozwiązujący żadnego realnego problemu, ale jakie to ma znaczenie… Jeżeli dodać do tego antyniemieckie i antyżydowskie fobie, które też wyraźnie wybrzmiały w prezydenckiej kampanii Andrzeja Dudy, oraz wszechobecne w niej odwołania do narodu, honoru i ziemi ojców, to łatwo dojść do wniosku, że w Polsce XXI wieku najważniejsze polityczne wybory wygrywa środowisko, którego poglądy i program idealnie pasują do Polski dziewiętnastowiecznej.
Suweren wybrał, demokratycznie, i tego nie kwestionuję (chociaż pewnie bym mógł), jednak czuję może nie rozczarowanie, ale na pewno niepokój. Podobno "kto nie idzie do przodu, ten się cofa" i takie po tych wyborach mam wrażenie. Ucieka nam pociąg, a my nadal stoimy na peronie. Dumni Polacy nie różną się niczym od dumnych Holendrów, dumnych Francuzów czy dumnych Hiszpanów z tym jednym wyjątkiem, że im duma nie przesłania rozsądku i nie mają żadnych oporów, żeby ze sobą rozmawiać. I robić interesy. Teraz wiele wskazuje na to, że oni niezmiennie dumni będą nadal ze sobą rozmawiać i robić interesy, a w tym czasie Polska, niezmiennie dumna, nadal będzie wstawała z kolan. Chociaż…
Pierwszą zagraniczną wizytę nowo wybrany polski prezydent Andrzej Duda złoży w Watykanie.
PS. Nie wiem, czy ma to jakieś realne znaczenie, ale symbolicznie jest całkiem wymowne - w 2016 roku, w brexitowym referendum wygrali eurosceptycy stosunkiem głosów 51,9% do 48,1%. Niepokojące podobieństwo…