“Nauczyliśmy się już sprawdzić, czy nie złapaliśmy kleszcza po powrocie z łąki czy lasu. Ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, że kleszcza można znaleźć też w parku miejskim albo na placu zabaw. Nie są tam rzadkością” - ostrzega w rozmowie z PAP Anna Grochowska, doktorantka z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, która prowadzi badania na kleszczach.

Kleszcz pospolity ma bardzo szerokie spektrum żywicieli - w tym gatunki zwierząt, które mieszkają w miastach. "Żywicielami kleszczy są głównie małe gryzonie i dzika zwierzyna. W warunkach miejskich mogą to być np. jeże, wiewiórki, ptaki czy psy" - opowiada.

Kleszcz w ciągu życia potrzebuje przynajmniej trzech żywicieli. "Cyrkulacja patogenów za jego pośrednictwem jest więc duża" - podkreśla.

Biolog przypomina, że chorobami odkleszczowymi są nie tylko borelioza czy kleszczowe zapalenie mózgu, ale i również babeszjoza, tularemia, riketsjoza czy anaplazmoza.

Jak tłumaczy, krętek boreliozy potrzebuje zwykle ok. 24 godzin, aby trafić do gruczołów ślinowych kleszcza, a potem - do organizmu żywiciela. Jednak już w przypadku wirusa kleszczowego zapalenia mózgu na infekcję narażeni jesteśmy więc w ciągu 30 minut od ugryzienia. Im szybciej więc pasożyta usuniemy, tym lepiej.

Anna Grochowska i jej współpracownicy z UMB w niedawnej publikacji w "Scientific Reports" (https://www.nature.com/articles/s41598-020-63883-y) podsumowali różne, prowadzone przez ponad ćwierć wieku (1991-2017) badania naukowców z całej Europy, próbujących ustalić, jaki odsetek w miastach (i na terenach podmiejskich) stanowią kleszcze roznoszące choroby.

Jakie jest więc ryzyko, że kleszcz, którego złapiemy w mieście, jest zainfekowany którąś z chorób? Widełki są bardzo szerokie - w polskich miastach, w zależności od badania, ryzyko wynosiło od 1,6 do 28,7 proc. Jeśli chodzi o Europę, to bywają okolice (choćby na Węgrzech), gdzie zakażonych było prawie 50 proc. badanych pajęczaków.

Naukowcy z UMB sprawdzali też zależność pomiędzy odsetkiem zakażonych kleszczy a klimatem. Okazało się, że większy procent zainfekowanych kleszczy występuje na obszarach podzwrotnikowych. Większy ich odsetek jest też tam, gdzie panują wyższe temperatury i większe opady w styczniu, a niższe - latem. “Kleszcze dłużej są tam aktywne i rośnie szansa, że w ciągu roku dojdzie do infekcji” - komentuje badaczka.

Badaczka pytana, czy zmiany klimatu w Polsce mogą doprowadzić do większego ryzyka infekcji odkleszczowych, powiedziała, że trudno powiedzieć, bo choć kleszczom mogą sprzyjać rosnące temperatury, to już szkodzą im zimy bez opadów deszczu i śniegu, a także susze, z którymi ostatnio coraz częściej mamy w Polsce do czynienia.

W publikacji podsumowano, że w USA co roku zgłaszanych jest 30 tys. przypadków boreliozy, ale prawdziwa liczba przypadków wynosić może nawet 300 tys. W Europie trudniej zebrać dokładne dane na ten temat, ale szacuje się, że to ponad 65 tys. przypadków rocznie. Tu najwyższe współczynniki zachorowalności notuje się w Niemczech, Austrii, Słowenii i Szwecji.

W ramach prac nad swoim doktoratem Anna Grochowska bada kleszcze w Białymstoku i Augustowie. Jak to wygląda? “Wzbudzam sensację, bo w ramach moich badań chodzę po terenach zielonych ciągnąc za sobą po podłożu zatkniętą na kiju białą flagę z flaneli” - śmieje się. Opowiada, że do materiału przyczepiają się siedzące na roślinach kleszcze - jest to bowiem ich sposób polowania. Badaczka zbiera potem z materiału pasożyty i bada je pod kątem przenoszonych przez nie chorób. "Jeśli mam 'dobry dzień', to kleszczy pospolitych łapie się około 30 w ciągu godziny. A tych większych kleszczy łąkowych zdarzało się nawet 50-60" - opowiada.

Doktorantka dodaje, że kiedy zdała sobie sprawę, ile tych kleszczy jest w mieście - stała się o wiele ostrożniejsza: “Staram się chodzić środkiem ścieżek. I nie deptać trawników”. (PAP)

Autorka: Ludwika Tomala

lt/ zan/