Ataki na ratowników medycznych są coraz częstsze

Często wzywani na wizyty do pacjentów, którzy są pod wpływem narkotyków, alkoholu czy z zaburzeniami psychicznymi. Są obrażani, poniżani, nagrywani telefonami komórkowymi podczas wykonywania swoich obowiązków - coraz częściej atakowani. Ratownicy medyczni, bo o nich mowa, nie mają łatwo. Powinni być jak ninja albo przynajmniej dysponować odpowiednim uzbrojeniem, jednak często jedyną "bronią", w jaką są wyposażeni jest cierpliwość.

- Kiedy zaczynałem pracę, nie było tego, a teraz ataki na ratowników medycznych są coraz częstsze - mówi dr Dominik Chmiel, który w zawodzie pracuje blisko 15 lat. Jak zauważa - w dzisiejszych czasach próg pobudliwości człowieka bardzo się obniżył, przez co nietrudno o awanturę czy agresję. Ponadto sprawy nie ułatwia pojawienie się dopalaczy, jak również łatwy dostęp do alkoholu, narkotyków, Internetu i nowych technologii.

O atakach na ratowników medycznych słyszymy coraz częściej, dochodzi do nich w różnych miastach w kraju. W związku z tym, że kary najwyraźniej nie odstraszają potencjalnych agresorów, każdy radzi sobie z problemem na swój sposób. I tak np. szczecińska policja uczy ratowników medycznych z województwa zachodniopomorskiego samoobrony.

Przepis z Art. 222 kodeksu karnego - Naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego lub osoby do pomocy mu przybranej - mówi o karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.

Czy inowrocławskim ratownikom również przydałby się taki kurs, a może chociaż konsultacje z psychologiem? - Najlepiej przydałyby się obie te rzeczy, choć ja osobiście jestem zwolennikiem treningu lekkoatletycznego - przyznaje z uśmiechem dr Dominik Chmiel, ratownik medyczny z Inowrocławia. - Radzę ucieczkę z takiej wizyty - z mojego doświadczenia wynika, że jest to najskuteczniejsza forma obrony - wycofać się i uciec. Często mamy do czynienia z osobami z zaburzeniami psychicznymi, pod wpływem alkoholu czy środków odurzających albo co gorsza, wszystkiego naraz. W takiej sytuacji staramy się uspokoić pacjentów słownie, ale niestety w takim stanie nic do ich głów nie trafia. Jednak my nie jesteśmy od tego, żeby siłowo rozwiązywać takie wizyty. Może to dość dziwna metoda, ale czasami czekamy, aż pacjent wytraci tę negatywną energię, a nawet zasłabnie, żebyśmy mogli w bezpiecznych warunkach podziałać. Nie wyobrażam sobie tego, żebyśmy mieli się z pacjentem szarpać, mocować, bić - my jedziemy do chorego w dobrej woli, udzielić pomocy - najlepiej jak potrafimy. Nie stosujemy przymusu bezpośredniego, chyba, że w określonych sytuacjach, gdzie w psychiatrii, w stanach nagłych są do tego wskazania i to robimy, ale to są rzeczy bardzo nieprzyjemne i niebezpieczne dla nas - dodaje.

Dochodzi u nas do ataków fizycznych, ale i psychicznych

O przykład zastosowania przemocy fizycznej na inowrocławskich ratownikach medycznych nie jest trudno. Często bowiem na wizytach mają oni do czynienia z agresywnymi pacjentami. W 2019 roku, jak dotąd policja odnotowała 3 zgłoszenia dotyczące naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego. I w tych sprawach nadal toczą się postępowania karne. Rok wcześniej było tylko jedno takie postępowanie. Natomiast w 2017 roku, w 3 postępowaniach zostały skierowane do sądu akty oskarżenia. Do jednego z takich zdarzeń doszło w okolicach świąt bożonarodzeniowych. Dr Dominik Chmiel wraz ze swoim kolegą - starszym ratownikiem, Markiem Mirzejewskim pełnili wtedy dyżur i jechali na jedną z wizyt.

- Dokładnie pamiętam to zdarzenie. Na miejscu okazało się, że mężczyzna był bardzo agresywny i od razu chcieliśmy wezwać policję, ale rodzina nalegała, żebyśmy tego nie robili, żebyśmy oszczędzili wstydu przed sąsiadami. Mężczyzna wcześniej pokaleczył się w mieszkaniu, bo wpadł w szklany brodzik prysznicowy, który się potłukł, był też pod wpływem alkoholu i prawdopodobnie środków odurzających, więc kwalifikował się do tego, żeby zabrać go do szpitala. Zaczęło się od agresji słownej - wyzywał nas, ubliżał, nie reagował na prośby uspokojenia się i nie chciał współpracować. Potem rodzinie w końcu udało się przekonać tego mężczyznę, żeby ten wsiadł do karetki i tam również wpadł w szał. Wyzywał, rzucał w nas szkłem z tego zbitego brodzika, a kiedy dotarliśmy do szpitala, podczas naszej eskorty odwrócił się do mnie i uderzył mnie w twarz, potem chwycił mnie za kciuk... to była chwila i poczułem silny ból, okazało się, że mi go złamał - wspomina starszy ratownik, Marek Mirzejewski. - Na miejsce została już wtedy wezwana policja, która również nie miała z tym mężczyzną łatwo - dodaje.

- Rzeczą, obok której nie można przejść obojętnie jest to, że nie mamy wsparcia systemowego. O czym świadczy wspomniany przykład kolegi. System nie zainteresował się tym, że osoba ta ponad dwa miesiące przebywała na zwolnieniu lekarskim, nie zapytano czy potrzebna jest rehabilitacja, wsparcie prawne czy jakiekolwiek inne. Pomimo tego, że pełnił on funkcje publiczne, był w trakcie wykonywania obowiązków nikt nie pochylił się nad nim, żeby zadośćuczynić coś, co wydarzyło się w pracy - dodaje Dominik Chmiel. Z tego, co ustaliliśmy sprawa została zgłoszona do sądu, były przesłuchania, ale finału nie widać.

Znacznie częściej stosowana jest przemoc psychiczna w stosunku do personelu ratownictwa medycznego. Pracując w ekstremalnych warunkach, w zupełnie nieznanym środowisku, bardzo często spotykają się z bezpośrednim hejtem, który - jak się okazuje, w wielu przypadkach wynika z niewiedzy na temat zakresu czynności wykonywania tego zawodu.

- Pracujemy w zespołach dwuosobowych. To już jest duży problem, bo musimy mieć oczy dokoła głowy i w każdej sytuacji ocenić to ryzyko. Najgorzej jest, kiedy człowiek jest zmęczony, gdzieś nad ranem o 4,5 czy 6, gdzie jesteśmy praktycznie na wyczerpaniu. Żyjemy w społeczeństwie roszczeniowym i pomimo tego, że zawsze jedziemy do pacjenta, bez względu na powód wezwania, który niestety w większości przypadków okazuje się być błahy, jedziemy tam z dobrą wolą, żeby pomóc w takim zakresie, w jakim ta pomoc jest potrzebna. Jednak pacjenci mają swoje, zupełnie odmienne i - co trzeba zaznaczyć - błędne oczekiwania względem nas. Myślą, że jak już przyjechaliśmy, to załatwimy za nich wszystko, a tak się nie da. Nie rozumieją, że ratownik medyczny niesie pomoc w takim zakresie, w jakim, po ocenie sytuacji ta pomoc jest wymagana. Często jesteśmy też brani za taksówkarzy. Oczekuje się, że przyjedziemy i zabierzemy na oddział kogoś, kto tak naprawdę nie kwalifikuje się do udzielenia pomocy w takim zakresie - wyjaśnia dr Dominik Chmiel. - Naszym obowiązkiem jest również informować, że dany przypadek niekoniecznie kwalifikuje się do wezwania zespołu ratownictwa medycznego. Niestety nie spotyka się to z zadowoleniem pacjentów do tego stopnia, że zaczynają się wyzwiska i groźby pod naszym adresem. Ostatnio nawet jeden mężczyzna, podczas takiej wizyty zaczął kręcić telefonem komórkowym wideo, co jest bardzo stresujące dla nas. Taki człowiek nie zdaje sobie sprawy, że działa na swoją niekorzyść, rozprasza nas bardzo, potęguje stres, który w naszym zawodzie i tak występuje codziennie - dodaje ratownik medyczny z Inowrocławia.

Patrol policji nie zawsze na czas

W większości przypadków na takie zdarzenia wzywany jest patrol policji. Jednak w związku z dużą ilością interwencji, czasami dotarcie takiego patrolu na miejsce zajmuje nawet do 45 min. - Nauczeni doświadczeniem czasami musimy zrezygnować z wezwania policji. Nie chcemy nigdy przedłużać tych wizyt, poza tym jesteśmy szkoleni w tym zakresie, żeby negocjować z chorymi, pacjentami, staramy się rozwiązać problem tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Choć to naprawdę nie jest łatwe - mówi dr Dominik Chmiel.