Czyli wciąż czekamy na trupa?
Wydawałoby się, że do jego pokonania wystarczy podstawowa znajomość przepisów ruchu drogowego i każdy, kto ma prawo jazdy powinien sobie z nim poradzić. W teorii wystarczy patrzeć na znaki, ustąpić komu trzeba i jazda. W praktyce chyba nie ma tygodnia, by ktoś się tam nie zderzył. Czyja to wina? Oczywiście kierowców, zwykle jednego z dwóch. Mandat dostaje ten, kto spowodował kraksę. Bo zrobił coś nie tak. Popełnił jakiś błąd.
Nasuwa się myśl, że skoro zdarzeń jest znacznie więcej, niż gdziekolwiek indziej, wypadałoby jakoś kierowcom pomóc. Na nic tłumaczenia, że "oznakowanie jest prawidłowe". To widać, ale widać też, że nie w oznakowaniu tkwi problem. Zatem w czym? Na to pytanie powinni odpowiedzieć urzędnicy odpowiedzialni za drogi, bo w końcu to należy do ich obowiązków.
Do czegoś, co często się powtarza, łatwo się przyzwyczaić. Kolejne wiadomości o zderzeniach na rąbińskim skrzyżowaniu to częsty widok na łamach lokalnych mediów. To, że ktoś się tam zderzył stało się normalnością. Przecież to tylko pokrzywiona blacha, rozlany olej, wstrząs mózgu, utrata pracy, wieloletnia kosztowna rehabilitacja, uszkodzony kręgosłup, wewnętrzne krwotoki, połamane nogi, wózek inwalidzki do końca życia, a być może i pogrzeb. Może siedząc za biurkiem dostrzega się tylko liczby w statystykach, które nie robią takiego wrażenia, jak to, co przeżywają uczestnicy kolizji i wypadków. Wśród internetowych komentarzy zdarzają się tłumaczenia, że skoro nie potrafią jeździć, to ich problem. Za każdym razem ten drugi jedzie prawidłowo...
Na co więc czekamy? Na trupa, jak niegdyś głosiło hasło na billboardzie? To tylko kwestia czasu. Czas pokazał, że doraźne rozwiązania, takie jak poszerzenie jednego z pasów i bardziej rzucające się w oczy znaki nie pomogły. A może po wymianie lamp ulicznych na LED-owe, skrzyżowanie w końcu zauważą odpowiedzialne za nie osoby?
Zobacz także: Jazda w kółko bez trzymanki i pomysłu