Tego nie zobaczymy w telewizji. Anna Kędzierska o kulisach "The Voice of Poland"
Joanna Labuda: Jak wspominasz ten moment, kiedy po raz pierwszy stanęłaś na scenie "The Voice of Poland" i zobaczyłaś, że fotele się odwracają?
Anna Kędzierska: Byłam wtedy niesamowicie zmęczona. W studiu musiałam być już o 7:30 rano, a na scenę weszłam dopiero około 20:30 – śpiewałam jako przedostatnia. Pamiętam, że byłam tak zmęczona, że właściwie nie czułam już stresu. Chciałam po prostu zaśpiewać i mieć to za sobą. Osoby, które przyszły ze mną, też musiały być tam od rana – czekaliśmy razem ponad 12 godzin, nie mogliśmy wychodzić ze studia.
Podczas przesłuchań w ciemno na scenie panowała zupełna ciemność. Nie było widać publiczności, a fotele jurorów były odwrócone tyłem, więc widziałam tylko ich oparcia. Miałam wrażenie, jakbym weszła do jakiegoś pustego pokoju, w którym po prostu muszę zaśpiewać. Byłam skupiona, w trybie zadaniowym – wiedziałam, że mam wykonać piosenkę i zdać się na los.
Kiedy fotele się odwróciły, oczywiście bardzo się ucieszyłam – zwłaszcza że wśród nich był fotel Michała Szpaka.
Chciałaś trafić do jego drużyny?
Tak, to był mój plan od samego początku. Cieszyłam się, że się udało i że to długie czekanie się opłaciło.
A piosenkę na przesłuchania w ciemno wybrałaś sama, czy wybór należał do produkcji?
Nie jestem pewna, czy mogę o tym mówić. Powiem: pomidor.

Który etap był dla ciebie najtrudniejszy – przesłuchania, bitwy czy nokauty?
Zdecydowanie bitwy. Nie mam w sobie ducha rywalizacji, więc może to nie było zbyt rozsądne, że zgłosiłam się do programu, który na rywalizacji polega. Wiedziałam też, że jedno z nas odpadnie – w tym sezonie wprawdzie wprowadzono możliwość przejścia dwóch osób z bitwy, ale akurat nasz duet występował już po wyłonieniu "zwycięskiej" pary.
Poza tym, mieliśmy naprawdę bardzo mało czasu na przygotowania. A śpiewanie w duecie wymaga zgrania, prób, dogadania się. Tak jak pokazano to częściowo w programie, mieliśmy kilka problemów – zmieniały się podziały w utworze, aranżacje. Stresowałam się, jak to ostatecznie wypadnie. I paradoksalnie bardziej martwiłam się o to, że ktoś pożegna się z programem, niż o to, że sama mogę odpaść.
Czyli jako uczestnicy też się ze sobą zżyliście?
Tak, zdecydowanie. W drużynie Michała Szpaka w ogóle nie czuć było rywalizacji. Wszyscy się wspieraliśmy – nawet osoby, które odpadły wcześniej, nadal utrzymują z nami kontakt. Mamy wspólną grupę na Messengerze.
A jak od kuchni wygląda taka duża produkcja jak "The Voice of Poland"? Co cię zaskoczyło?
Chyba to, jak dużo się… czeka (śmiech). Wiedziałam, że produkcja takiego formatu wymaga ogromnej logistyki, ale i tak byłam w szoku, ile godzin spędza się za kulisami, czekając na swoją kolej.
Zdarzały się też momenty zupełnego szaleństwa – na przykład przed nokautem fryzjerka robiła mi włosy w biegu, dwie osoby jednocześnie poprawiały makijaż, a stylistka wszywała mi poduszki w ramionach, bo już wołano nas na scenę.
Więc z jednej strony długie godziny czekania, a z drugiej – tempo. Dla mnie to było coś nowego, ale też bardzo ekscytującego zobaczyć, jak taki program działa od środka.
Wspomniałaś, że w bitwach mieliście mało czasu. Ile dokładnie trwały przygotowania?
Cały blok nagrań bitew i nokautów trwał około półtora tygodnia. Od momentu, gdy poznaliśmy piosenkę, do prób generalnych minęło kilka dni, w trakcie których każdy z nas ćwiczył na własną rękę. Na wspólne prześpiewanie i dopracowanie utworu mieliśmy właściwie tylko jedno popołudnie.
To rzeczywiście bardzo mało. A jak wyglądała współpraca z trenerami?
Miałam okazję pracować z dwoma trenerami – z Michałem Szpakiem i Anią Karwan. To zupełnie różne osobowości, ale oboje bardzo się angażują i zależy im, żeby ich podopieczni jak najlepiej wypadli. Nie chciałabym ich porównywać, bo są inni, ale oboje mają ogromne serce do tego, co robią.

Jakim trenerem jest Ania Karwan?
Jest bardzo empatyczna i profesjonalna. Sama była uczestniczką "The Voice of Poland", więc doskonale wie, co przeżywamy. Podczas przygotowań do Comeback Stage pracowaliśmy z jej zespołem – tym, z którym występuje na co dzień – i miała dla nas mnóstwo cennych wskazówek oraz dużo dobrego słowa. Myślę, że ten format, który daje drugą szansę, do niej pasuje – widać, że to wartości, którymi sama się kieruje.
Wróćmy jeszcze do Michała Szpaka. To postać dobrze znana, również w Inowrocławiu – niedawno grał tu dwa koncerty akustyczne. Jak opisałabyś współpracę z nim?
Michał jest bardzo bezpośredni w sposobie komunikacji, ale nigdy nie bywa okrutny. Nawet jeśli coś komuś nie wyjdzie, nie usłyszysz od niego, że jesteś beznadziejny. Raczej mówi z wiarą, że dasz radę, i szuka sposobu, by pomóc. Zaskoczyło mnie też, że jest dokładnie taki sam jak w telewizji – szalony, ekspresyjny – a jednocześnie bardzo wrażliwy. Myślę, że jego własne doświadczenia z talent show sprawiają, że doskonale nas rozumie i potrafi się z nami utożsamić.
A inni trenerzy? Czy mieliście z nimi jakiś kontakt poza własną drużyną?
Tak, oczywiście. Garderoby trenerów i uczestników są blisko siebie, więc często mijaliśmy się na korytarzach. Na przykład Kuba Badach chętnie do nas zaglądał, opowiadał anegdoty z kariery – bardzo inspirujące. To taki gawędziarz, z którym rozmowy zawsze były przyjemne.
W ostatnim odcinku odpadłaś z głównej części programu, ale trafiłaś do drużyny Ani Karwan w ramach Comeback Stage. Co to oznacza w praktyce?
To taki etap, w którym cztery osoby dostają drugą szansę. Jedna z nas może wrócić do półfinału dzięki głosom widzów. Swoje już zrobiłam – nagrałam i zaśpiewałam piosenkę – a teraz wszystko zależy od głosujących. Wyniki poznamy w najbliższą sobotę.
Czyli teraz mobilizujemy wszystkich do głosowania.
Dokładnie tak.

A jak wyglądał sam początek twojej przygody z programem?
Teraz castingi odbywają się online. Trzeba wysłać dwa nagrania – wideo i audio. Ja przygotowałam utwory: "Take Me to Church" Hoziera i "Kosmiczne energie" Ralpha Kamińskiego. Zgłosiłam się spontanicznie – koleżanka wysłała mi informację o castingu i powiedziała: "Spróbujmy!". Nie wiązałam z tym dużych nadziei.
Wysłałam zgłoszenie na początku maja, a pod koniec miesiąca dostałam maila, że zakwalifikowałam się do precastingu w Warszawie. Tam znowu trzeba było przygotować dwa inne utwory – zaśpiewałam "Byłam różą" i "I Put a Spell on You". To był etap, na którym obecni byli reżyserzy i trenerzy wokalni, ale jeszcze nie jurorzy z programu.
Po tym znów było czekanie, kolejny mail, potem wizyta w studiu, gdzie omawialiśmy już piosenkę na przesłuchania w ciemno. Nagrania tych przesłuchań odbyły się dopiero pod koniec czerwca. Więc cały proces trwał ponad dwa miesiące i był dość rozciągnięty w czasie.
A twoja koleżanka? Dostała się?
Nie, bo ostatecznie zapomniała wysłać zgłoszenia...
Czy przed "The Voice of Poland" miałaś już doświadczenie sceniczne?
Ja raczej nie występuję. Czasem biorę udział w lokalnych festiwalach – w tym roku występowałam na "W Ino kobiety i śpiew" w Inowrocławiu i zajęłam drugie miejsce. Ale muzyka to dla mnie bardziej forma ekspresji, odskocznia, coś bardzo osobistego. Raczej tworzę dla siebie, nie dla publiczności.
Dlatego udział w "The Voice of Poland" był dla mnie prawdziwym skokiem na głęboką wodę – z domowego śpiewania prosto na scenę TVP.
To była lekcja życia i doświadczenie, które mnie bardzo rozwinęło. Nauczyłam się, że warto wychodzić ze swojej strefy komfortu – bo może z tego wyniknąć coś naprawdę pięknego.