Od kilku dni jest głośno o projekcie rządu, którego głównym przesłaniem jest nałożenie nowej daniny na wydawców prasy i mediów elektronicznych, której wysokość miałaby wynosić kilka procent wartości wpływów z reklamy. Jak można było się spodziewać, plan taki spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem większości wydawców komercyjnych, w tym wielkich, wiodących firm jak Agora SA. czy Ringier Axel Springer Polska, ale także bardzo wielu firm lokalnych. Charakterystyczna czarna plansza pojawia się w większości telewizyjnych kanałów informacyjnych, także internetowe serwisy informacyjne witają czarnym kolorem i krótką informacją o powodach tej sytuacji, zwykle odsyłając do treści listu otwartego, od którego wszystko się zaczęło.
Akcja imponuje konsekwencją i jednomyślnością, uczestniczą w niej praktycznie wszystkie liczące się, wiodące media krajowe. Nie obejrzymy dzisiaj programów informacyjnych w TVN24, Polsat News i Superstacji, Eurosport zawiesił relacje, nie obejrzymy programów Discovery, nie przeczytamy wiadomości na stronach Gazety Wyborczej, Onetu, Wirtualnej Polski, Interii, Rzeczpospolitej i wielu innych ogólnokrajowych. Także lokalni wydawcy włączyli się do akcji ograniczając w podobny sposób dostęp do swoich treści, lub po prostu informując o jej poparciu przez publikację treści listu otwartego.
Oczywiście w proteście nie uczestniczą media publiczne i wydawcy prawicowo-narodowi. Przeciwnie, prezentują wobec niej skrajnie krytyczną postawę. Programy informacyjne i strony internetowe budują narrację "złego niemieckiego milionera", który "nie chce podzielić się z Polakami" lub w innej wersji "nie chce wspierać NFZ, chorych dzieci i muzeów". Niektórzy z prawicowych komentatorów w zaistniałej sytuacji upatrują wręcz szansę na wzmocnienie pozycji mediów publicznych.
O co w tym chodzi?
Nowa inicjatywa rządu, mimo że konsekwentnie nie nazywana podatkiem a składką, w rzeczywistości podatkiem będzie. Rzecznik Rządu Piotr Müller powiedział, że "(…) w UE trwa dyskusja na temat regulacji dotyczących m.in. sprawiedliwego opodatkowania cyfrowych gigantów internetowych. Ta dyskusja niestety znacząco się przedłuża. W związku z tym Polska, podobnie jak kilka innych krajów europejskich, zaproponowała krajowe rozwiązania podatkowe. Należy podkreślić, że dotyczy to największych podmiotów na rynku reklamowym. (…) Pieniądze z opłaty trafią bezpośrednio na konta Narodowego Funduszu Zdrowia, Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków oraz nowego Funduszu, z którego wspierane będą projekty związane z kulturą i dziedzictwem narodowym w obszarze mediów". Rzecznik zwrócił także uwagę na to, że podobne rozwiązania obowiązują już lub wkrótce będą obowiązywały w wielu europejskich krajach.
Niestety, informacje te mogą wprowadzać w błąd. O ile w Europie faktycznie toczy się dyskusja o opodatkowaniu przychodów gigantów internetowych, to jednak ma to dotyczyć gigantów realnych. Nie bez powodu projekt funkcjonuje pod roboczą nazwą GAFA Tax (Google, Amazon, Facebook, Apple) i z założenia ma być narzędziem ograniczania nadużywania dominującej pozycji, a nie tylko źródłem wspierania krajowych budżetów. Polskie media pro-rządowe bez cienia zakłopotania serwują jednak swoją wersję o drapieżnych kapitalistach okradających polskie dzieci i artystów.
Rządowe szacunki mówią o ok. 800 milionach złotych, jakie miałyby w następstwie wprowadzenia tej daniny wpłynąć do budżetu. Czy to dużo? Na pewno nie mało, ale wobec 2 miliardów złotych przekazanych TVP zamiast na służbę zdrowia, nie wydaje się to kwotą imponującą.
Kto może stracić?
Sytuacja mediów krajowych nie jest różowa. Gdyby tak było, niepotrzebne byłyby żadne finansowe kroplówki z budżetu centralnego dla mediów publicznych i obfite dotacje dla wydawców mediów prawicowo-narodowych. Kolejne obciążenia podatkowe w żaden sposób tej sytuacji nie poprawią i nie wymaga to szczególnych wyjaśnień. Jednak konsekwencje tej decyzji w większym stopniu dotkną wydawców małych, o mniejszych zasięgach i mniejszych wpływach. Oczywiście nie będzie tu bezpośredniego oddziaływania nowych regulacji, bo z założenia podatek ma dotyczyć "gigantów", ale pośrednio właśnie oni mogą to odczuć najbardziej.
Wielcy gracze będą się zżymać i pieklić, ale to przeżyją. Rozwiązania mogą być dwa: przeniesienie nowych obciążeń na klientów (ceny reklam wzrosną) lub obniżenie stawek oferowanych współpracującym wydawcom. Dochody mniejszych, lokalnych wydawców w dominującej części uzależnione są od współpracy z dużymi sieciami reklamowymi takimi, jak np. GoogleAds. To im sprzedają swoje powierzchnie reklamowe i to od nich otrzymują wynagrodzenie. Nie trzeba być ekonomicznym ekspertem, żeby łatwo dojść do wniosku, że wraz z wprowadzeniem nowego podatku te dochody mogą spaść, bo rozsądniej będzie płacić mniej wydawcy, niż żądać wyższej ceny od klienta.
Taka perspektywa oczywiście nie martwi wydawców bliskich władzy, jak widać po TVP, mogą oni liczyć na przychylność państwa, a teoretycznie niezależni wydawcy mediów narodowych zawsze będą mogli otworzyć kolejną telewizję w puszczy lub jakieś intrygujące muzeum z przesłaniem, na które to inicjatywy odpowiedni minister hojnie sypnie groszem.
Pytanie tylko, co z resztą?