Według specjalisty szacuje się, że na świecie, także w Polsce, ok. 1–3 proc. rodziców odmawia zaszczepienia swoich dzieci. „Z nimi nie ma dyskusji, nie przyjmują żadnych argumentów. Oni po prostu chcą żyć inaczej” – dodaje. Kłopot polega na tym, że z kolei rodzice, którzy szczepią swe dzieci, nie chcą mieć w ich otoczeniu niezaszczepionych maluchów. Stąd w wielu żłobkach czy przedszkolach przy przyjęciu rutynowo prosi się o przedłożenie książeczki szczepień.
Niektórzy rodzice uważają, że w czasach współczesnych groźne choroby zakaźne nie zdarzają się często, więc może nie warto szczepić dziecka.
„A ja mówię: ze szczepieniami jest tak, jak z polisą, gdy ubezpieczamy samochód. Wydajemy pieniądze, ale jesteśmy szczęśliwi, jeśli nie musimy z tej polisy korzystać. Jeśli nasze dziecko będzie zaszczepione i nie zetknie się z groźną chorobą, to możemy się tylko cieszyć. Oznacza to, że jako społeczeństwo obroniliśmy się przed niebezpieczeństwem, że mamy odporność populacyjną” - przekonuje w informacji przekazanej PAP wiceprezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii prof. Jacek Wysocki, pediatra i specjalista chorób zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Zdarza się jednak, że niektórzy lekarze odradzają szczepień ochronnych i zniechęcają do tego swych pacjentów. „Od takiego lekarza należy uciekać. Czasem dotyczy to tych lekarzy, którzy nie mają nic wspólnego z leczeniem chorób zakaźnych. Takich kolegów zaprosiłbym chętnie na swój oddział, bo nie wiedzą, jak wygląda dziecko, które się dusi z powodu krztuśca czy umiera w wyniku zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Ja wiem. I dlatego mówię rodzicom: szczepienie jest polisą na zdrowie” – argumentuje.
Specjalista przyznaje, że na temat szczepień wciąż krąży wiele mitów. Jednak mity te najczęściej tworzone są przez osoby lub organizacje niemające nic wspólnego z ochroną zdrowia. Podkreśla zatem, że wierzyć można tylko informacjom na stronach internetowych prowadzonych przez poważne instytucje, takie jak Ministerstwo Zdrowia, Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego - Państwowy Zakład Higieny czy Europejski Komitet Kontroli Chorób (ECDC).
Szczepienia są bezpieczne nawet w okresie pandemii i zagrożenia koronawirusem SARS-CoV-2 - twierdzi prof. Wysocki. Jego zdaniem, bezpieczne odmrażanie życia społecznego jest możliwe tylko wraz z kontynuowaniem szczepień ochronnych.
„Obecnie przedszkola i żłobki wracają do aktywności, a dzieci szkolne wkrótce wyjadą na zorganizowane wakacje. Mamy więc dwa problemy. Po pierwsze, obawiamy się, że powrót dzieci do zbiorowości zwiększy liczbę zakażeń na SARS-CoV-2, a „ofiarami” tego będą niekoniecznie dzieci, które często chorują bezobjawowo i stanowią 1–2 proc. chorych na COVID-19 w Polsce, ale ich rodzice i dziadkowie. Po drugie, chcielibyśmy uniknąć sytuacji, gdy sezonowy wzrost zachorowań na grypę czy pneumokoki nałoży się na zakażenia SARS-CoV-2. Dlatego tak potrzebne są szczepienia” - podkreśla.
Po wybuchu pandemii obawiano się, że objawy infekcji koronawirusem nałożą się na ewentualne możliwe działania niepożądane szczepień, dlatego je zawieszono. Wiele organizacji międzynarodowych zwracało jednak uwagę, że nie ma przeciwwskazań do prowadzenia szczepień w czasie pandemii, trzeba tylko robić to bezpiecznie. Nie samo szczepienie stwarza bowiem zagrożenie, tylko gromadzenie się wielu pacjentów w poradniach. Dlatego 17 kwietnia br.. Ministerstwo Zdrowia wydało rozporządzenie, zgodnie z którym nie wolno przerywać szczepień u noworodków, a w dalszej kolejności należy zorganizować szczepienia dla dzieci w pierwszym i drugim roku życia oraz – w miarę możliwości – dla pozostałych.
„Najmniej problemów jest na oddziałach noworodkowych. Tam dzieci były i są szczepione. Matek podejrzanych o zakażenie koronawirusem nie ma wiele, a ich dzieci rodzą się zdrowe. Potrzebna jest tylko natychmiastowa izolacja takiego noworodka od matki, żeby się nie zaraził” – wyjaśnia prof. Wysocki.
Przyznaje, że nieco zawirowań było ze szczepieniami dzieci w pierwszym roku życia, kiedy jest ich szczególnie dużo. Rodzice nie wiedzieli, czy przyjść z dzieckiem do poradni czy nie. Z kolei poradnie miały dylemat, czy przyjmować dzieci zdrowe. Obecnie sytuacja wraca do normy - zapewnia specjalista.
Dodaje, że warto wykonywać zarówno szczepienia obowiązkowe, refundowane z budżetu, jak i te zalecane, za które trzeba zapłacić z własnej kieszeni. „Przykładem może być dziecko sześciotygodniowe, które ma dostać, według programu podstawowego, cztery zastrzyki w czasie jednej wizyty. Rodzic, sięgając po szczepienia zalecane, może zdecydować o podaniu ich w dwóch zastrzykach, co jest mniej obciążające” – wyjaśnia prof. Wysocki.
Jego zdaniem, przykładem szczepień zalecanych, które warto wykonywać, są szczepienia przeciwko rotawirusom, odpowiedzialnym za zakażenia przewodu pokarmowego. „Wywołują biegunkę z wymiotami i gorączką. W naszych warunkach nie są groźne dla życia, ale powodują, że dziecko musi trafić do szpitala. Poza tym zakażenia rotawirusowe szerzą się na oddziałach szpitalnych, więc dziecko, które trafi tam z powodu innej choroby, może się nimi zakazić. I wreszcie komplikują one życie we wszelkich zbiorowościach dziecięcych” - dodaje.
Nie należy odkładać szczepień przeciwko meningokokom, groźnym dla życie niemowląt bakteriom. Patogeny te mają kilka serogrup (A, B, C, W, Y), jednak w Polsce najpilniejsze jest podanie szczepionki przeciwko meningokokom typu B, bo to one najczęściej wywołują zakażenia.
„Szczepienia te można zacząć, kiedy dziecko skończy dwa miesiące. Podaje się dwie dawki w pierwszym roku życia, a trzecią w drugim roku życia. O tym, jak je podać i połączyć z innymi szczepionkami trzeba porozmawiać z lekarzem. Warto też pomyśleć o szczepionce, która obejmuje cztery pozostałe serogrupy meningokoków” – doradza specjalista.
Zapewnia, że szczepienia wykonywane są z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa. „Lekarze umawiają się z rodzicami na określony dzień i godzinę, aby uniknąć gromadzenia się pacjentów w poradniach. Z dzieckiem przychodzi tylko jeden rodzic, który powinien mieć maseczkę i przy wejściu odkazić sobie ręce. Obowiązuje też wywiad epidemiologiczny: pielęgniarka lub rejestratorka pyta rodzica o to, czy przebywa w kwarantannie, czy miał kontakt z osobami chorymi, czy gorączkuje itp. Jeżeli wszystkie odpowiedzi są negatywne, pozostaje pomiar temperatury i dziecko może już trafić do gabinetu lekarskiego, gdzie odbywa się normalna procedura szczepienia” – zapewnia prof. Wysocki.
Wizytę poprzedza teleporada, podczas której ustala się, o jaki rodzaj szczepienia chodzi, jaka szczepionka ma być użyta, czy nie ma przeciwwskazań, aby dziecko trafiło do poradni. „To oszczędza czas i ułatwia wypełnienie innego zalecenia Ministerstwa Zdrowia, a mianowicie tego, aby dziecko i rodzic przebywali jak najkrócej w poradni i nie mieli kontaktu z innymi pacjentami” – podkreśla.
Poradnia powinna zapewnić wyraźne oddzielenie dzieci chorych od zdrowych. Muszą one przychodzić o innych porach, a przyjmujący je personel musi zachować określone procedury: zmienić odzież i odpowiednio przygotować gabinety.
„Nie szczepimy dzieci chorych, mających objawy infekcji, ciężkie uczulenie czy ciężkie działania niepożądane po poprzednich szczepieniach. Natomiast w przypadku dzieci z chorobami przewlekłymi (np. z padaczką, zaburzeniami odporności czy z chorobami nowotworowymi) to lekarz wskaże, kiedy i jaką szczepionką można takie dziecko zaszczepić” – dodaje prof. Wysocki. (PAP)
zbw/ agt/