Inowrocławianie narzekają, że w "wymarłym mieście” większość lokali nie jest w stanie się utrzymać. - Niestety, każdy narzeka, że u nas nie ma fajnych kawiarni, pubów czy restauracji, ale jak one mają funkcjonować, kiedy większość wybiera klimatyczny Toruń czy Bydgoszcz? Mamy we krwi narzekanie, ale nie wspieramy lokalnych przedsiębiorców i restauratorów. Taka prawda - czytamy komentarz internautki Jolanty.
Kluby Hades, Harlem czy Stop Klatka przeszły już do historii. Lokale od lat stoją puste i nie zanosi się na ich reaktywację.
Inowrocławscy przedsiębiorcy od lat borykają z licznymi trudnościami. - Problemy w gastronomii są analogiczne do problemów, z którymi w tym momencie boryka się wiele firm, czyli: wzrost kosztów prowadzenia działalności i brak rąk do pracy i - szczególnie w ostatnim czasie - spadek popytu na nasze usługi. Na co dzień prowadzę restaurację, wcześniej było to pub-klub), od prawie 15 lat hurtownię napojów, w dużym stopniu opartą na gastronomii, a w ostatnim czasie moja firma zaczęła także świadczyć usługi księgowe i kadrowo-płacowe. Ten ostatni fakt nieco już świadczy o sytuacji w gastronomii - musiałem szukać dywersyfikacji źródeł przychodów - wyznaje Maciej Zieliński, właściciel lokalu "Tam Gdzie Kiedyś".
Po pandemii nie wszystkim udało się wrócić do prowadzenia biznesu. - Z moich obserwacji wynika, że akurat w gastronomii, sytuacja jest dziś wyjątkowo trudna. Wpływ na to ma kilka czynników. Oczywiście, o tym, że brakuje rąk do pracy, słyszymy od przedstawicieli różnych branż, ale proszę zauważyć, że to właśnie "gastro” padło chyba największą ofiarą pandemii - w tym sensie, że najszybciej nas zamknięto i najpóźniej zezwolono na powrót do działalności w normalnej formie. Minęło wtedy na tyle dużo czasu, że wielu doświadczonych kucharzy, kelnerów i innych pracowników tej gałęzi gospodarki, podjęło decyzję o przebranżowieniu i tak naprawdę - nigdy już na rynek nie wróciło. Jednocześnie, nieustannie rosły pozostałe koszty - drożało właściwie wszystko, na czele z żywnością - mówi Maciej Zieliński.
Restauracja vs market
- I tu dochodzimy do kwestii chyba największego problemu, z jakim się borykamy. Branża gastronomiczna zawsze najszybciej reagowała na problemy w gospodarce. Co zrozumiałe, to na nas oszczędza się w pierwszej kolejności. I tu posłużę się kolejnym przykładem. Kilka lat temu, wybierając się na jakiś napój do lokalu było mniej - więcej tak, że w małym, osiedlowym sklepie kosztował on 2,50 zł. W promocji marketowej - powiedzmy 2 złote, a w przyzwoitym lokalu- 7-8 zł. Cztery razy więcej, niż w markecie, ale jakoś to mimo wszystko "nie bolało”. Dziś w sklepiku - których jest coraz mniej - kosztuje 4-5 zł, w lokalach 12-15, a w marketach nadal zdarzają się promocje w okolicach 2 zł. Bo markety są duże, dużo zamawiają i "dociskają” dostawców - słyszymy w dalszej części wypowiedzi.
Pytanie, które w tym momencie ciśnie się na usta, brzmi: czy inowrocławscy przedsiębiorcy mogą liczyć na wsparcie miasta? - To pytanie, na które trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Był taki moment w trakcie pandemii, w którym w mojej firmie, nie było totalnie przepływu środków. Klienci zamknięci, a tzw. kod PKD przeważającej działalności, od którego uzależniona była pomoc, w moim przypadku się nie zgadzał (bo przewidziano pomoc dla gastronomii, ale dla hurtowni opartych na niej - już nie - przynajmniej na początku). Problemem było "wysupłanie” dosłownie kilku tysięcy złotych. Narosły zaległości w podatku od nieruchomości. Jednocześnie pojawiła się szansa na uruchomienie dowozów z powstającej z klubu restauracji i wygenerowanie jakichkolwiek obrotów. Potrzebne były jednak jakieś inwestycje. Zwróciłem się wtedy do UM z wnioskiem o umorzenie zaległości, która, lada moment, byłaby już egzekwowana administracyjnie. Pamiętam, że nie od razu, ale udało się. Była to wymierna pomoc. Może dziś wydawać się niewielka, ale ważna wtedy - dodaje nasz rozmówca.
Jakość kształcenia
Przedsiębiorca zwraca również uwagę na jakość przygotowania do zawodu przyszłych pracowników gastronomii. - Co do miasta czy powiatu - odpowiedzialnych za kształcenie. To, czego bym oczekiwał, to wyciągnięcie wniosków z bieżącej sytuacji. Kilka lat temu narzekaliśmy, że nie ma w Inowrocławiu żadnej uczelni wyższej. Dziś nie to jest problemem. Dlaczego? Już tłumaczę. W restauracji przygotowujemy do zawodu kucharza kilku młodocianych pracowników. Kilkoro - z naprawdę niewielu młodych osób, które zdecydowały się pójść tą drogą. Przedstawiciele szkół zawodowych czy branżowych przewidują, że w przyszłości może jeszcze bardziej brakować kucharzy, cukierników (i innych zawodów). A to duży błąd - kwituje Maciej Zieliński.