Wspominamy Ryszarda Kuflewicza. "Za siwym wąsem krył się wrażliwy człowiek"

W środę na cmentarzu w Pakości odbędzie się ostatnie pożegnanie samorządowca i emerytowanego nauczyciela, Ryszarda Kuflewicza. Oto kilka wspomnień o niezwykłym pedagogu, którego my - jego uczniowie - mieliśmy szansę i przyjemność poznać.

W maju 2019 roku spotkałam się z Ryszardem Kuflewiczem w pakoskim Urzędzie Miasta. Nie widział mnie kilka dobrych lat, a przywitał tak, jakbyśmy dopiero co mijali się na szkolnym korytarzu. Tam się poznaliśmy - w gimnazjum im. Ewarysta Estkowskiego. Idąc na tę rozmowę, wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Otwartości, szczerości, ciętego języka, ale też niezwykłej skromności. Rozmowa dotyczyła bowiem jego roli w rozwiązaniu sprawy molestowania jednego z uczniów przez duchownego. Ryszard Kuflewicz swoją natychmiastową interwencją w tej sprawie prawdopodobnie uratował chłopcu życie, ale ani przez chwilę nie mówił o sobie, jak o bohaterze. Zrobił to, co musiał. Był po prostu dobrym człowiekiem i zaangażowanym pedagogiem. Najlepszym świadectwem tego są wspomnienia osób, które uczył.

- Rychu nauczył mnie, że na wszystko zawsze jest jakieś rozwiązanie i nie można się przejmować tym, na co nie mamy wpływu. Zawsze motywował, żeby dążyć do celu, napędzał nas do działania nawet podczas studiów, gdy już tylko z boku przyglądał się naszej edukacji. I ten jego łańcuch z kluczami… Zawsze miał go przy sobie. Mówiliśmy na niego Rino Reins, ale on nie pozostawał dłużny. Na mnie mówił Kajor. Do dziś słyszę w głowie, jak właśnie tak się do mnie zwraca. Pamiętam też jego słowa, gdy kończyliśmy gimnazjum. Powiedział: "Zawsze będę pamiętał, kto z was, w której ławce siedział" – wspomina Karolina Lewandowska. Ryszard Kuflewicz był wychowawcą jej klasy w latach 2001-2004.

Nie tylko Karolina Lewandowska otrzymała ksywkę od Ryszarda Kuflewicza. Na Oliwię Kończal mówił żmija, a na mnie czarownica. I co z tego. Nikt się nie obrażał, nikt nawet nie zwracał na to uwagi, bo - jako jego uczniowie - wiedzieliśmy, że mamy w nim przyjaciela.

- Był to jeden z nielicznych nauczycieli, który patrzył na ucznia, jak na równego sobie. Nie zwracał uwagi na to, czy jesz na lekcji, czy też wyciągasz butelkę wody. "Jeśli potrzebujesz, to zrób to, tylko słuchaj, co do ciebie mówię". Nauczyciel, który razem z całą klasą śmiał się ze swoich długich wąsów. Wyluzowany, potrafiący rozmawiać z młodzieżą, nie zniechęcając jej do szkoły. Gdy na przerwie patrzyliśmy na plan lekcji i następny miał być WOS lub historia, nikt nawet nie mruknął. Wszyscy grzecznie szli pod klasę. A kiedy po ukończeniu szkoły spotkaliśmy się gdzieś na ulicy w Pakości, rozmowa mogła trwać godzinę, a i tak końca nie było widać - wspomina Oliwia Kończal.

Ryszard Kuflewicz miał zdolność do zjednywania sobie ludzi. Dla wielu z nich informacja o jego śmierci była druzgocąca.

- Rychu nas słuchał, szanował i sprawiedliwie traktował. Z łatwością budował swój autorytet, traktując nas, jak partnerów do rozmowy. Uczył nas tolerancji i asertywności, przypominał, że mamy prawo do odmienności i własnego zdania, nawet jeśli się z nim nie zgadzał. Za jego siwym wąsem krył się wrażliwy mężczyzna, który nie przechodził obojętnie obok potrzebujących i skrzywdzonych. Był po prostu dobrym człowiekiem - mówi Olga Barcikowska-Stachowiak.

- Idąc do niego na lekcje, czułam się dorosła. Traktował nas, nie tylko jak uczniów, a przede wszystkim ludzi, od których też może czegoś się nauczyć. Był ciekaw naszego zdania, tego kto jakim jest człowiekiem. Mam wrażenie, że znał go każdy, a każdy, kto poznał go bliżej, na pewno darzył szacunkiem. Nikogo nie udawał, nie wartościował ludzi, był autentyczny. Każdy mógł iść do niego jak w dym, bo zawsze był gotów pomóc, albo, gdy była taka potrzeba, powiedzieć: "chyba urwałeś się z choinki, nie zawracaj mi głowy". I czy to 15 lat temu, gdy był moim nauczycielem, czy teraz - myślę o nim ciepło i życzę sobie, by na świecie było więcej takich osób, jak on - mówi Katarzyna Kwiecińska.