Z tatuażem jej do twarzy. Ania i jej dziarska pasja
Powiedz jaki chcesz tatuaż, a ja powiem ci, kim jesteś... Zdaniem Ani Wroneckiej tatuaże są odzwierciedleniem naszego charakteru - jest z nimi trochę tak, jak z ubraniami. Nierzadko decydując się na tatuaż, kierujemy się raczej modą, a nie rozsądkiem. Przykładem może być jedno z najdziwniejszych miejsc, wytatuowania którego podjęła się Ania. O tym oraz o innych ciekawostkach na temat sztuki tatuowania przeczytacie w rozmowie poniżej.
Kiedy i jak wpadłaś na pomysł, żeby otworzyć studio tatuażu?
Ania Wronecka: Pomysł zrodził się całkiem przypadkowo w 1994 roku w czasie jednego z moich pobytów w Anglii. Weszłam tam do jednego ze studiów tatuaży z ciekawości i bardzo mnie zauroczyło to miejsce. Po powrocie opowiedziałam o tym Tomkowi i właściwie wtedy był taki etap, kiedy szukaliśmy sposobu na życie i pomyśleliśmy, że własne studio tatuażu byłoby czymś fantastycznym. Tym bardziej, że moje wcześniejsze działania zawsze oscylowały gdzieś na twórczym pograniczu. Zaczęliśmy szukać kontaktów.
O jakim twórczym pograniczu mówimy, czym zajmowałaś się wcześniej?
Ania: Od dzieciństwa dużo rysowałam, moim marzeniem była szkoła plastyczna. Niestety to było lata temu i myślenie było wtedy trochę inne. Nigdy nie zapomnę, kiedy moja mama z przerażeniem mówiła o tym, że jeśli po szkole plastycznej nie zostanę wielką artystką, to co ja innego będę w życiu robić. Nikt nie myślał wtedy, że można być dobrym rzemieślnikiem po skończeniu takiej szkoły. Niestety nie udało mi się skończyć kierunku, aczkolwiek całe życie malowałam, rysowałam oraz trochę zajmowałam się rzeźbą. Pracowałam też w jednym ze studiów fotograficznych, które miało jeden z pierwszych minilabów w Inowrocławiu. Nie spodobała mi się jednak w tej branży jej zamkniętość, sezonowość i powtarzalność. Nudziłam się. Dlatego szukałam czegoś innego.
Czyli to tatuowanie nie tak zupełnym przypadkiem się pojawiło...
Ania: Tak, myślę, że gdyby nie ta moja dusza artystyczna, samo zauroczenie studiem w Anglii by nie wystarczyło. Nie odważyłabym się na poprowadzenie tego biznesu. Musimy pamiętać, że my - tatuatorzy, pracujemy na skórze. Potrzebna jest wielka odpowiedzialność i świadomość tego, że tatuaż ma być zabawą, a nie obciążeniem na całe życie. Do dziś spotykamy się z takimi sytuacjami, gdzie ktoś - kolega we wojsku lub sam tatuator, któremu wydawało się, że ma powołanie i może zrobić wszystko, podejmuje się pracy, której nie powinien. Jest wtedy rozpacz i my tę rozpacz często widzimy. Przychodzą do nas z prośbami o przerobienie tatuażu, co jest bardzo trudne. Poza tym, przez całe życie jest ze mną Tomek, który sam mówi, że jeśli chodzi o takie manualne rzeczy to on ma dwie lewe ręce i nigdy nie odważył się zrobić tatuażu na skórze. Chociaż wiedzę ma i to ogromną. Także myślę, że to jest kwestia dojrzałego myślenia.
Wróćmy do początków. Rok '94. Pojawił się pomysł – od czego zaczęliście jego realizację?
Ania: To nie był czas Internetu, więc było trudno. Wszyscy ludzie z branży - a przynajmniej ci, z którymi się zetknęliśmy, byli bardzo pozytywnie nastawieni do innych, którzy zapragnęli zająć się tatuażami. Konkurencja wyglądała trochę inaczej niż w tej chwili. Jeśli chodzi o organizację i gromadzenie wszystkich urządzeń, które – chcąc mieć studio, należało posiadać, to zawdzięczamy to właśnie tym ludziom, których spotkaliśmy na naszej drodze. Pierwsze założenie było takie, że nasze studio będzie trochę inne. W tamtych latach tatuaż kojarzył się z panem z petem w ustach, w zadymionej piwniczce – generalnie tatuaż nie cieszył się dobrą opinią. Ja sama, powiem szczerze, że gdyby ktoś mi powiedział 30 lat temu, że będę robić tatuaże to bym nie uwierzyła. Jednak po tym, jak pierwszy raz zobaczyłam piękny, kolorowy tatuaż, to pomyślałam, że jest to forma zdobienia skóry - bardziej malowanie niż wprowadzanie barwnika pod skórę. Chciałam, żeby w naszym studiu ludzie też to dostrzegli.
Gdzie i w jaki sposób zdobywałaś doświadczenie?
Ania: Od samego początku bazujemy na farbach i maszynach amerykańskiej firmy Spaulding & Rogers. Pierwsze szlify zdobywaliśmy w ich przedstawicielskim studiu w Holandii, bo do Ameryki trochę nam było za daleko. (uśmiech) Tam wszystko się zaczęło w sensie technicznym i manualnym. Poznaliśmy techniki, ale nie ukrywam, że to praktyka czyni mistrza. Na początku tatuowałam wszystkich znajomych i przyjaciół (śmiech), którzy chcieli użyczyć swojej skóry. Potem nadszedł ten moment, kiedy zdecydowałam, że jestem gotowa tatuować innych. No i tym sposobem otworzyliśmy studio.
Kiedy to było?
Ania: Był to rok 1996 i nasze pierwsze studio otworzyliśmy przy ul. św. Ducha.
Twoja praca wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. Czy często towarzyszy Ci stres?
Ania: Oczywiście, minęły 23 lata i drżenie oraz to uczucie w brzuchu mam do dziś. Myślę, że jak przestanę to odczuwać, to będzie mój koniec zawodowy - będzie to sygnał, że powinnam przejść na emeryturę. (uśmiech) Trzeba się angażować, starać się, cały czas się rozwijać i zdobywać doświadczenie. W momencie, kiedy ktoś do nas przychodzi z zamiarem zrobienia sobie tatuażu, najpierw zaczynamy od rozmowy. Staramy się zrozumieć tę osobę, poznać ją na tyle, żeby zdecydować jaki i czy w ogóle tatuaż, który wykonamy, będzie sprawiał tej osobie radość. Ta odpowiedzialność zobowiązuje, motywuje, a nie paraliżuje.
Czy zdarzało się, że wizyty w Waszym studiu kończyły się tylko na takich rozmowach?
Ania: Zdarzało się. Przecież nie jest tak, że wszyscy jesteśmy tacy sami - każdy z nas jest innym. Obecnie jest taka moda i wiele osób przychodzi do nas z wydrukowanym z Internetu obrazkiem i swoją chęć posiadania tatuażu tłumaczą tym, że widzieli, go na kimś innym i im się spodobał. Na szczęście większość z tych osób podchodzi do sprawy mądrze. Po wysłuchaniu naszych wskazówek, wyjaśnień wracają do domu, przemyślą to jeszcze raz i są otwarci. Kończy się na tym, że wykonujemy dla nich tatuaże, które sprawiają im radość i co więcej - sprawiają tę radość również i nam. Na tym to polega – a nie na powielaniu czy na unieszczęśliwianiu tatuażem.
Macie w swoim regulaminie możliwość odmówienia usługi, nawet bez podania przyczyny. Czego zatem zwykliście odmawiać, jakich zleceń się nie podejmujecie?
Ania: Odradzamy miejsca mocno wyeksponowane, szczególnie u osób młodych. Nie robimy tatuaży na twarzach, na dłoniach - to nie jest w naszej kulturze i byłoby źle postrzegane przez społeczeństwo. Nie chcemy przekonywać do tego, żeby wszyscy nagle zaczęli się tatuować, ale chodzi nam o to, żeby ta tolerancja i postrzeganie tatuażu było jednak pozytywne. Ponadto stawiamy na pełnoletniość, aczkolwiek zdarzały się przypadki bardzo liberalnych rodziców, którzy pozwalali na wytatuowanie swoich 13 czy 16-letnich pociech. Odmówiliśmy.
Jakie stereotypy wiszą jeszcze nad tatuażami, jak są postrzegane?
Ania: Jest ciągle strach przed osobami z tatuażami – i ok, ja się temu nie dziwię. Trzeba jednak zrozumieć, że my tatuujemy też lekarzy, nauczycielki - przedszkolanki, panie urzędniczki, policjantów, wykładowców na uczelniach, którzy z racji zawodu tatuują się w miejscach dyskretnych, a nie na pokaz. Na przestrzeni lat zauważyliśmy olbrzymią zmianę w postrzeganiu tatuaży. Na pewno przyczyniło się do tego otwarcie granic, ludzie zaczęli wyjeżdżać, obserwować. Pomógł też Internet, telewizja... Dziś przychodzą do studia mamy z córkami i wspólnie się tatuują, co kiedyś było nie do pomyślenia. Obawa dotyczy w dzisiejszych czasach nie tyle samego tatuażu, a raczej warunków, w jakich się go wykonuje.
No racja... Wcześniej wspomniana odpowiedzialność opiera się również na dbałości o czystość i zdrowie osób, które do Was przychodzą.
Ania: Od samego początku założyliśmy sobie, ze będziemy czystym studiem. Przestrzegamy wszystkich zasad i reguł, nie oszczędzamy na środkach. Możemy się pochwalić tym, że przez te wszystkie lata działalności, nigdy nie przydarzyła nam się żadna przykra historia. Mamy swoją sterylizatornię, więc to my - osobiście odpowiadamy za czystość w naszym studiu.
Moda w tatuażach – jakie wzory lub miejsca są najczęściej wybierane?
Ania: W latach 90. popularnością cieszyły się słynne delfinki - co druga kobieta wychodziła z nim ze studia. Często wybierano też różyczki, najlepiej jak najmniejsza. Z miejsc modnych to korpusy, lędźwie - każda pani musiała mieć jakiegoś tribalika, panowie duże tribale - jak na tamte czasy, wypełniające ramię czy przedramię. Współcześnie robi się piękne, realistyczne tatuaże, ale jest też nurt "kropkowy" i kreskowy. Tak naprawdę w tej chwili możliwości techniczne sprzętu są takie, że można zrobić wszystko - oczywiście, jeśli plastyczne umiejętności tatuatora są odpowiednie. Poza tym zegary, postaci z kreskówek i filmów. Ostatnio swój renesans przeżywają też wzory maoryskie. Tatuaże są w zasadzie odzwierciedleniem naszych zainteresowań.
Możliwości techniczne pozwalają obecnie na wiele. A jakim sprzętem posługiwałaś się na początku?
Ania: Na przestrzeni lat mojej pracy miałam możliwość obserwować jak zmienia się sztuka tatuażu i budujący się wokół niej rynek. Początkowo wszystko trzeba było zdobywać i być trochę przysłowiowym "pomysłowym Dobromirem". Igły lutowaliśmy w potrzebne konfiguracje samodzielnie, parząc palce i wdychając nieprzyjemny zapach topiku. Obecnie mamy hurtownie oferujące bogaty asortyment maszyn do tatuowania, farb, igieł i całego zaplecza przedmiotów ułatwiających pracę. Skraca to czas przygotowania się do rysowania na skórze, stanowisko można przygotować w przysłowiowe pięć minut. Maszyny są bardziej precyzyjne, a bogaty wachlarz igieł pozwala na wykonanie prac, których dawniej nikt by się nie podjął, skrócił się również znacząco czas tatuowania, co jest nie bez znaczenia dla naszych klientów.
Co warto wiedzieć przed wykonaniem tatuażu?
Ania: Przychodząc do studia trzeba być pewnym, że chce się tego tatuażu, musimy mieć taki wewnętrzny spokój, czuć, że jesteśmy w tym dobrym dla siebie momencie w życiu, kiedy mamy wszystko w głowie poukładane. Niejednokrotnie przychodziły do nas osoby z źle dobranym lub w ogóle źle wykonanym tatuażem. A jego przykrycie jest bardzo trudną pracą, czasami wręcz niemożliwą do wykonania. W samym studiu powinniśmy zwracać uwagę na to, jak tatuator pracuje, jak wygląda jego stanowisko pracy, czy jest czysto, jak zabezpieczone są urządzenia, czy tatuator używa rękawiczek i czy je zmienia po dotknięciu np. kubka z kawą czy telefonu. Nie należy bać się zadawać pytań - czy igły są jednorazowe, na jakim sprzęcie pracujemy, należy też porozmawiać z tatuatorem o tym, jak obchodzić się z tatuażem - o pielęgnacji i gojeniu. Tatuaż goi się około miesiąca, dopiero po upływie tego czasu, można go w pełni podziwiać.
Czy są miejsca, gdzie wykonanie tatuażu mniej boli?
Ania: Wszędzie tam gdzie jest podściółka mięśniowa czy tłuszczowa - tam mniej boli. Natomiast, jeśli tej podściółki nie ma, to odczuwamy to trochę mocniej. Aczkolwiek to też jest indywidualna sprawa, bo czasami tatuujemy teoretycznie bardzo bolesne miejsce, a okazuje się, że klient absolutnie nic nie czuje. To wszystko dzieje się w głowie, tak naprawdę.
Ty masz tatuaże?
Ania: Mam - jest to tatuaż, który cały czas dynamicznie się rozwija, cały czas go rozbudowuje, już od lat. Mogę powiedzieć, że rozwija się z dwóch miejsc i mam nadzieję, że w przyszłości połączy się w jeden cały.
Mówi się, że na jednym tatuażu nigdy się nie kończy. Czy tak faktycznie jest?
Ania: My uważamy, że jest taka zaklęta reguła trzeciego tatuażu. Bywa tak, że ktoś przychodzi i chce tylko jeden – i niekiedy faktycznie się na tym kończy. Jest jednak grupa ludzi, która mówi, że chce jeden, po czym chcą następny, a jak pojawiają się u nas po raz trzeci to mamy już 99% pewności, że zobaczymy się z tą osobą jeszcze nie raz. Tak się dzieje, jeżeli ktoś przychodzi i dostaje coś, czego oczekiwał, jest zadowolony i podoba mu się to. Zauważam też, że kiedyś wybierało się tylko tatuaż czarny, a w tej chwili równoważy się to z kolorowym.
Najdziwniejsze miejsce, które tatuowałaś to... ?
Ania: Nie lubię o tym opowiadać, ale raz zdarzyło mi się tatuować penisa. Nie było to przyjemne, umęczyłam się. Był to rodzaj doświadczenia, wykonałam jeden taki tatuaż i nigdy więcej!
Tyle, ile ludzi, tyle pomysłów – najwyraźniej. Skąd czerpiesz inspiracje?
Ania: Inspiracje rodzą się wszędzie i czasami w bardzo nieoczekiwanych miejscach. W książkach, albumach, wystawach lub też na ulicy - życie inspiruje. Teraz odbywa się też mnóstwo konwencji, ale nie jest tak, że jeździ się tam po inspiracje. Na konwencjach spotykamy się, rozmawiamy, podpatrujemy i wymieniamy się doświadczeniami, ale chodzi bardziej o tę techniczną stronę.
W 2002 roku wy sami zorganizowaliście taką konwencję w Inowrocławiu. Czy macie w planach kolejne?
Ania: Z pomocą przyjaciół zorganizowaliśmy dwudniową konwencję w Inowrocławiu. Była to jedna z największych, zaraz po Warszawie konwencji. Mówimy o czasach, kiedy tatuaż był średnio postrzegany i nam zależało wtedy, żeby pokazać, że to są piękne rzeczy, które nie ograniczają się do karykatur czy gołych kobiet. Całkiem dobrze nam to wyszło. Potem jakoś nie odważyłam się na organizację kolejnej konwencji, a teraz jest tego mnóstwo i wszędzie. Ale... Zbliżamy się do 25-lecia istnienia studia, więc na pewno coś przygotujemy. Być może będzie to jakaś mała konwencja.
Gdybyś nie robiła tatuaży, to jak wyglądałoby Twoje życie zawodowe?
Ania: Jeszcze 10 lat temu, kiedy zrobiłam prawo jazy, powiedziałabym, że zostałabym zawodowym kierowcą. Bardzo lubię jeździć. Jednak teraz wiem, że wcale bym tego nie chciała. Nie wyobrażam sobie siebie w innej roli. Kocham to, co robię i długo tego szukałam. Tak naprawdę życie zawodowe zaczęłam w szkole - po drodze coś poszło nie tak, nie wyszło, jeździłam po świecie i w końcu znalazłam swoje miejsce. Spełniam się zawodowo i uczę też innych. Marta, moja siostrzenica zaczynała jako pierwsza - zdobywała szlify w świecie. Potem pojawiła się siostrzenica Tomka, Sandra i fajnie nam się pracuje. Jesteśmy rodzinnym studiem i taka atmosfera u nas panuje.
Dziękujemy za rozmowę.