W poniedziałkowym numerze, szef rządu był pytany m.in. o to, że kilkanaście miesięcy temu z premierem Izraela podpisał porozumienie, mówiące, że oba państwa będą walczyły z przejawami antypolonizmu. Tymczasem – dodaje tygodnik – na uroczystości w Yad Vashem, upamiętniającej wyzwolenie obozu Auschwitz nie ma zgody na przemówienie polskiego prezydenta.
"Polityka i podejście do historii nie powinny dzielić nas i Izraela. Oba narody padły ofiarą tych samych zbrodniarzy. Głównie niemieckich zbrodniarzy, ale również sowieckich, komunistycznych, czego w dużej mierze doświadczyli Polacy. Łączą nas wspólna historia i wspólne cierpienia" – powiedział premier.
Ocenił, że "w odniesieniu do walki o prawdę historyczną wydobywamy się z jeszcze ciemniejszego kurhanu niż w wielu innych wymiarach (…)".
Szef rządu zaznaczył, że zdaje sobie sprawę z tego, że "zmiany w świadomości narodów, państw, przedstawienie własnej prawdy historycznej po 60 czy 70 latach gwałtu na polskiej duszy, zakłamywania historii i przedstawiania jej w sposób niezgodny z polską racja stanu nie dzieją się z dnia na dzień".
Morawiecki stwierdził, że "ostatnie lata pokazały jednak, że poprzez zdecydowaną walkę o prawdę za granicą można doprowadzić do ogromnej poprawy postrzegania prawdy historycznej".
"Antypolonizm pojawił się w tym oświadczeniu po raz pierwszy, wiec czeka nas kilka lat trudnej pracy, bo z antysemityzmem walczymy od kilkudziesięciu laty na całym świecie. Z antypolonizmem dopiero zaczynamy walczyć, ale głos prezydenta Steinmeiera 1 września, głos kanclerz Merkel 6 grudnia, podkreślających winę niemiecką i zbrodnie niemiecką w tak jednoznaczny sposób, był jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia" – powiedział.
Pytany dlaczego w Yad Vashem głos ma zabrać prezydent Rosji Władimir Putin, nie prezydent Andrzej Duda, Morawiecki odparł, że "być może dlatego, że organizatorem i sponsorem tej imprezy jest jeden z głównych współpracowników Władimira Putina, któremu nie udało się przejąć kontroli nad jedną z głównych polskich spółek – polskimi Azotami?". Zaznaczył, że jest to oczywiście domniemanie, ale nie pozbawione podstaw i poszlak.
"Pan prezydent mając do czynienia z jawnym lekceważeniem i takim podejściem podjął decyzje, że nie może tam pojechać i milczeć w obecności prezydenta Putina, który będzie rzucał kalumnie, jak to robił w ostatnich tygodniach, próbując zmienić historię według aktualnych interesów Kremla. Mamy słuchać kłamstw, kiedy nie możemy powiedzieć prawdy? Nie. To już minęło." - powiedział.
Pytany czy spodziewa się kolejnych ataków, szef rządu powiedział, że "musimy być na nie przygotowani". "I jesteśmy. W momencie, kiedy pogarsza się sytuacja społeczna w Rosji, tak jak się dzieje teraz, gdy maleje poparcie dla władzy, co koresponduje z kłopotami na arenie międzynarodowej i ze zmiana całego rządu w Rosji, szuka się wroga zewnętrznego, by skupić społeczeństwo wokół wyrazistego celu" – wskazał. (PAP)
ktl/ mok/