Do tragicznego pożaru kamienicy, w którym zginęła 31-letnia Monika S. i jej trzy córeczki Oliwia, Zuzia i Lena, doszło w październiku 2019 roku. O nieumyślne spowodowanie tragedii prokuratura oskarżyła ich sąsiada - Eugeniusza S., który pijany włączył kuchenkę gazową i zasnął. Proces w tej sprawie zmierza ku końcowi.

Na początku września inowrocławska prokuratura wszczęła natomiast kolejne śledztwo, które dotyczy kwestii narażenia na utratę życia lub zdrowia poszkodowanych. Jak wynika z naszych ustaleń, śledczy sprawdzają, czy odpowiedzialność ewentualnie mogła spoczywać na administratorze budynku (PGKiM), ratownikach medycznych oraz funkcjonariuszach straży pożarnej, którzy prowadzili akcję na miejscu zdarzenia.

- Badamy kwestię ewentualnego zawinienia ratowników, strażaków oraz administratora budynku, w którym doszło do pożaru. Obecnie trwają przesłuchania świadków - potwierdza w rozmowie z nami prok. Robert Szelągowski, szef Prokuratury Rejonowej w Inowrocławiu.

Przypomnijmy, że już podczas procesu w sprawie nieumyślnego spowodowania pożaru pojawiły się wątpliwości m.in., co do współpracy służb ratownicznych. Jak wynika z zeznań świadków, po wybuchu pożaru Monika S. poinformowała operatora numeru alarmowego 112, że razem z dziećmi przebywa w łazience w mieszkaniu na poddaszu. Według jednego ze świadków, strażacy którzy przybyli na miejsce, nie posiadali takich informacji. Wątpliwości wzbudził także sposób administrowania kamienicy oraz obecność krat w oknach mieszkania. Teraz te wątki zbada prokuratura.