Cudzoziemcy na lokalnym rynku pracy
W 2017 roku, jak podaje GUS, wydano w Polsce około 230 tysięcy zezwoleń na pracę cudzoziemców - ponad 100 tys. więcej niż w 2016 roku. W tym roku prowadzono już blisko 3500 spraw na terenie powiatu inowrocławskim, z czego 850 dotyczyło zezwoleń na pracę sezonową. O pracę starają się najczęściej obywatele Ukrainy, ale także Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Rosji.
- Spodziewaliśmy się, że w tym roku będzie dużo większy napływ oświadczeń o powierzeniu pracy cudzoziemcom. Wszyscy pracodawcy borykali się z niedoborami zatrudnienia i sądziliśmy, że te niedobory będą pokrywane główne cudzoziemcami i że ta liczba będzie radykalnie większa. Na naszym rynku udało się ją utrzymać na nieznacznie większym poziomie - mówi Paweł Wiśniewski, kierownik referatu pośrednictwa pracy i poradnictwa zawodowego urzędu pracy - uzupełniając, że w 2017 roku wydano 2378 wniosków, a w 2016 - 1722.
Gwałtowny skok i duże zainteresowanie wśród cudzoziemców podjęciem zatrudnienia na lokalnym rynku pracy nastąpił w 2015 roku.
- Rozpoczęły się wtedy duże inwestycje lokalne i pracodawcy zaczęli borykać się z niedoborem krajowych pracowników, którzy za zaoferowane stawki na rynku, niechętnie podejmowali zatrudnienie. Spora część wybierała również pracę za granicą, a niestety lokalny pracodawca nie jest w stanie aktualnie zapewnić stawek na poziomach zachodnich - zaznacza Paweł Wiśniewski.
Cudzoziemcy znajdują zajęcie w budownictwie i przetwórstwie przemysłowym, popularny jest transport, poszukiwani są też operatorzy maszyn, pracownicy gastronomii i do prac szwalniczych. Ponadto: branża mięsna, monterka, sprzątanie, spawalnictwo, branża elektryczna i magazynierzy. Dominują umowy zlecenia i umowy o dzieło. Jeśli chodzi o wynagrodzenie, mowa tu o najniższych stawkach - godzinowej 13,70 zł brutto, a przy całym etacie 2100 zł brutto. Wśród zatrudnionych największą grupę stanowią obywatele Ukrainy - ponad 3200 osób, potem jest Białoruś 70, Mołdawia 22, Gruzja 19, Rosja 7, a o pracę sezonową zabiegał nawet obywatel Indii.
Jak dowiadujemy się w "pośredniaku" - nie ma konkretnej przyczyny, dla której lokalny rynek woli cudzoziemców. Są elastyczni, chętnie godzą się na nadgodziny, są wydajni i lojalni, ale tylko temu pracodawcy, który zaoferuje lepsze stawki. Rotacje zdarzają się więc dość często.
- Pracodawcy dążą do optymalizacji kosztów zatrudnienia i będą starali się, żeby osiągnąć jak najlepsze wyniki finansowe. Będą też starali się, ten pułap wynagrodzeń wyznaczony przez siebie utrzymać na określonym poziomie i by był on jak najniższy. Co i tak dla ukraińskiego obywatela jest bardziej atrakcyjne, niż dla naszego - komentuje Paweł Wiśniewski.
- Pracodawcy żalą się, że gdyby mieli możliwość zatrudnienia Polaków, to by to zrobili, nawet by tak woleli oczywiście. Zdarza się bowiem, że cudzoziemiec, po uzyskaniu zezwoleń pakuje się i tak po prostu rzuca pracę, bo dowiaduje się o lepiej płatnej posadzie gdzie indziej. Mówimy już teraz o sporej liczbie obywateli Ukrainy, rozsianej po całym kraju, która komunikuje się między sobą i przemieszcza się z miejsca na miejsce za lepszą pracą - dodaje Marzena Jóźwiak, doradca klienta instytucjonalnego, PUP Inowrocław.
Zatem to dobrze, czy źle, że są?
Dobrze dla lokalnych przedsiębiorców, bo okazuje się, że gdyby nie cudzoziemcy, niektóre firmy nie miałby jak świadczyć swoich usług. Z drugiej jednak strony specyfika zawodów, jakie są świadczone - głównie przez obywateli Ukrainy – określa je jako zawody do prac prostych.
- Są to pracownicy gospodarczy, pracownicy gospodarstw rolnych, pracownicy produkcji i przetwórstwa owoców i warzyw. Są to prace dla osób, które chcą zarobić, a mają minimalne kwalifikacje lub w ogóle ich nie posiadają. Nie poszukuje się na lokalnym rynku pracy specjalistów w danych zawodach. Oczywiście są oni poszukiwani, ale w dużo mniejszym stopniu jak np. spawacze - dodaje Paweł Wiśniewski.
Kto da więcej?
Szacuje się, że z Polski może ubyć nawet do 500 tysięcy obywateli Ukrainy po otwarciu rynku niemieckiego, który - jak zwraca uwagę Paweł Wiśniewski - obecnie odnotowuje braki na poziomie 1,5 miliona etatów.
- Niemieckie ministerstwo pracy już pracuje nad tym, żeby w 2019 roku ułatwić tym obywatelom dostęp do ich rynku pracy. Mamy też konkurencję z Czech i Słowacji, gdzie zarobki są wyższe - kolejno o 30% i 20%, a w Czechach w branży motoryzacyjnej nawet o 50%. Różnimy się natomiast rynkiem wizowym. Czesi mają limit liczbowy - w tym roku dla obywateli Ukrainy wynosił on 20 tysięcy. Ta liczba oczywiście wzrasta, bo było to na początku 3000, potem 9000, a teraz mówi się, że limit ten w przyszłym roku ma ulec nawet podwojeniu - mówi Paweł Wiśniewski.
Czy w związku z tym rynek stanie się atrakcyjniejszy dla polskiego pracownika? Okazuje się, że nie do końca. Od stycznia 2019 roku ma nastąpić wzrost płacy minimalnej, czyli najniższej pensji krajowej. Będzie to, nie jak dotychczas 2100, a 2250 zł brutto, co oznacza, że do naszych kieszeni trafi około 1635 zł. Minimalna stawka godzinowa dla umów zlecenia również wzrośnie - z 13,70 do 14,70 zł brutto. Problem jednak pozostaje ten sam.
- Pracodawcy skarżą się na duże koszty pracy w Polsce. Wydaje mi się, że bez interwencji państwa w zakresie kosztów pracodawcy, poprawa tutaj nie nastąpi - wyjaśnia Paweł Wiśniewski, kierownik referatu pośrednictwa pracy i poradnictwa zawodowego, PUP Inowrocław.
- Z jednej strony mamy potencjalnych pracowników krajowych, którzy niechętnie godzą się na zatrudnienie na cząstkowy wymiar etatu lub umowy cywilnoprawne. Z drugiej, cudzoziemców, którzy uzupełniają powstałą lukę, gdyż dla nich forma umowy nie jest na tyle istotna, ile faktycznie osiągane wynagrodzenie. Pracodawcy zaś twierdzą, że nie mogą oferować znacznego wzrostu wynagrodzeń z uwagi na koszty pracy i wzrastające obciążenia fiskalne - dodaje.