Sławomir Drelich: dwie Polski

O dwóch ojczyznach pisał niegdyś Antoni Słonimski, o dwóch patriotyzmach – Jan Józef Lipski, zaś o dwóch Polskach – Jarosław Marek Rymkiewicz. Te dwie Polski nie wyłoniły się ani 12 lipca – w dniu drugiej tury wyborów prezydenckich, ani w trakcie ostatniej kampanii wyborczej. Niewątpliwie jednak w ostatnich tygodniach ten podział na dwie Polski był przez polityków – w szczególności przez dwie największe polskie partie polityczne – nieustannie utrwalany. Bowiem ta świadomość istnienia dwóch Polsk jest dla partyjnego duopolu rządzącego naszym krajem od 2005 r. fundamentalna.

Jakie te dwie Polski?

Wbrew pozorom te dwie Polski, które kolejny już raz ujawniły się w wynikach wyborów prezydenckich, to nie tylko podział czysto geograficzny na Polskę wschodnią i zachodnią, choć także ta oś ma tutaj swoje znaczenie. W dziesięciu województwach zachodniej Polski wygrał Rafał Trzaskowski, a w sześciu województwach Polski wschodniej – Andrzej Duda. Te dwie Polski to jednak również Polska wielkich miast oraz Polska wsi, miasteczek i miast powiatowych. To także Polska lepiej i gorzej wykształcona, lepiej i gorzej zarabiająca, lepiej i gorzej majętna. To Polska chodząca do teatru i ta, która raczej rzadko albo w ogóle nie czyta książek. To Polska wierząca i praktykująca oraz Polska agnostyczna bądź religijnie obojętna.

Nie dajmy się jednak zmylić! Linie oddzielające te dwie Polski nie biegną w poprzek! Te linie nie oddzielają precyzyjnie ludzi mieszczących się w poszczególnych kategoriach społecznych. Choć rzeczywiście młodsi wyborcy częściej wybierali Trzaskowskiego, a starsi – Dudę, to jednak nie zawsze tak było, a prawidłowość statystyczna nie oddaje nam światłocieni rzeczywistości społecznej. Motywacje każdego wyborcy są sprawą indywidualną, a kierowanie się wyborcy swoim partykularnym interesem nie powinno nikogo dziwić. Od trzydziestu lat przedstawiciele wolnorynkowego mainstreamu uczą nas, że dążenie do własnego interesu powinno być motorem działania ludzi i form. A tymczasem ci sami przedstawiciele wolnorynkowego mainstreamu przecierają oczy ze zdumienia patrząc na ostatnie wyniki wyborów.

Dwie Polski z fejzbuka

Kiedy w powyborczy niedzielny wieczór włączyłem swojego Facebooka, dostrzegłem te dwie Polski w pigułce. Dziesiątki wyborców Trzaskowskiego ogłaszało swój zamiar wyjazdu z Polski, poszukiwania pracy na Wyspach czy złożenia wniosku o „zieloną kartę” do Stanów Zjednoczonych. Dziesiątki wyborców Trzaskowskiego utyskiwało na Zenka Martyniuka, „nierobów”, „tłumoków”, „wieśniaków”, beneficjentów pomocy społecznej, „patoli” tudzież „patusów”. Czyżby kampanijne hasła Polski tolerancyjnej i uśmiechniętej to była zwykła ściema? Czyżby obietnica Polski nowoczesnej i europejskiej, szanującej różnorodność i pluralizm, to była tylko wyborcza zagrywka?

Na tym samym Facebooku dziesiątki wyborców Dudy namawiało wyborców Trzaskowskiego do wyjazdu z kraju, bo wreszcie zostaną rozliczeni… Dziesiątki wyborców Dudy pomstowało na „zdrajców”, „sprzedawczyków”, „złodziei”, „elytę” i „warszawkę”. Dziesiątki wyborców Dudy już zapowiadało wyrwanie mediów z niemieckich rąk i ostateczne rozgonienie komunistycznych sędziów. Czyżby zatem słowa Andrzeja Dudy, które wygłosił zaraz po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów, o pojednaniu i zasypywaniu podziałów to była zwykła ściema? Czyżby zapowiedź współpracy i odcięcia się od ostrego kampanijnego języka to były jedynie mrzonki?

Prawda jednak jest taka, że te dwie Polski tkwią w nas. Te dwie Polski nie mają ani charakteru geograficznego, ani demograficznego, ani ekonomicznego. Wszystkie te wymiary mieszają się ze sobą. Jedna i druga Polska daje przyzwolenie swoim wyznawcom na odczłowieczanie tych drugich, drwienie z nich, pokpiwanie, wyśmiewanie, tworzenie memów, wygłaszanie pełnych patosu oświadczeń, pouczanie, kpiny. Jedna Polska robi to w istocie językiem Zenka Martyniuka, druga zaś – o, zgrozo – językiem Olgi Tokarczuk. Jedna Polska wymierza razy przy pomocy prymitywnej propagandy tzw. mediów publicznych, druga zaś – przy pomocy nieustannego epatowania poczuciem wyższości moralnej, estetycznej, ekonomicznej i kulturalnej. Jedna Polska obraża moralizując, druga – ukrywa swoją agresję pod przykrywką ośmiu gwiazdek.

Polska dwóch partii

Politycy obu dużych partii politycznych, które po 2005 r. wymieniają się u sterów władzy i niemalże całkowicie zawłaszczyły sferę publicznego dyskursu, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że te dwie Polski w nas rzeczywiście istnieją. Od piętnastu lat całkiem skutecznie udaje im się wykorzystywać to dla własnych partyjnych interesów i cementować ten duopol. Pewnie niesprawiedliwym byłoby nazwanie obu tych partii mianem wydmuszek. Wszak jedni całkiem słusznie podkreślają wagę praworządności i wypunktowują obozowi rządzącemu nadużycia związane z naruszaniem równowagi władz, niezależności sądów czy niezawisłości sędziów. Drudzy zaś – również słusznie – nieustannie przypominają, że po 1989 r. nie wszystkim się w Polsce powiodło, a różnice ekonomiczne, ubóstwo czy niedożywienie dzieci były problemami rzeczywistymi, nie zaś tylko czczą gadaniną.

Przede wszystkim jednak obie partie wykorzystują podziały, jakie w polskim społeczeństwie istnieją, do umacniania swojej pozycji na scenie politycznej. Obie nurzają się w emocjonalnym dyskursie, w którym „martyrologia” nieustannie tłucze się z „nowoczesnością”, „germanofobia” z „germanofilią”, „patriotyzm” ze „zdradą”, a „wstawanie z kolan” z „Polexitem”. To łatwiejsze niż przygotowywanie dobrych projektów ustaw, tworzenie platform programowych i zespołów eksperckich, merytoryczna rozmowa z różnymi ekspertami oraz popularyzacja programów politycznych wśród Polaków. Emocje to prostsze i działają błyskawicznie, a programy, merytoryka i polityka ekspercka – wymagają trudu, umiejętności rozmawiania i debatowania, a także wiedzy.

Właśnie dlatego te dwie Polski naszym politykom – w szczególności zaś przedstawicielom obu dużych partii politycznych – zupełnie odpowiadają i w tych realiach nasz partyjny duopol odnalazł się doskonale. Trwająca prawie pół roku wyborcza kampania prezydencka wielokrotnie dowodziła, że tak właśnie jest. Te dwie partie nie mogą bez siebie żyć – karmią się wzajemnie swoją krwią, a nas zarażają nienawiścią. Nie bez powodu Rafał Trzaskowski zastąpił Małgorzatę Kidawę-Błońską i nie bez znaczenia był fakt, iż obóz rządzący nieszczególnie przeszkadzał głównej partii opozycyjnej w dokonaniu takiej „podmianki”. Obie te partie doskonale zdawały sobie sprawę, że bezpartyjny kandydat w drugiej turze wyborów prezydenckich będzie przede wszystkim zagrożeniem dla tego szkodliwego duopolu.

dr Sławomir Drelich
Katedra Myśli Politycznej
Wydział Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK