Inowrocław czeka na niepodległość
Powstanie Wielkopolskie, w historii Polski jedno z niewielu zwycięskich powstań, było tym, które przyniosło wolność naszemu miastu. 6 stycznia 1919 roku powstańczy oddział pod dowództwem ppor. Pawła Cymsa, wbrew rozkazom, podjął szturm, przejął kontrolę nad miastem i ten dzień jest historycznie dniem powrotu Inowrocławia do Polski. Nasz lokalny pierwszy dzień wolności.
Przez następne 100 lat w Inowrocławiu działo się różnie, w większości niestety, nie najlepiej. Bywało trudno - rekordowe bezrobocie w latach 20-tych, bywało dramatycznie - brutalnie tłumione protesty w tym samym okresie, była II Wojna Światowa z tysiącami ofiar już od pierwszych dni okupacji, a później 44 lata PRL-u z kartkami na masło i wódkę i wszechobecnymi opakowaniami zastępczymi. Na pewno sielanki nie było. Jak cała Polska Inowrocław odbił się i nabrał rozpędu dopiero po roku 1989. Ktoś, kto pamięta lata 60. czy 70. ubiegłego wieku jest w stanie docenić wszystkie zmiany, które nastąpiły w okresie ostatnich 30 lat. Ja pamiętam.
Sto lat to jedyna w swoim rodzaju okazja do świętowania - 200-lecia raczej nie dożyjemy - jest naprawdę wyjątkowa. W skali kraju niestety, nie wyglądało to najlepiej. Było podobnie jak co roku, tyle że w większej skali - nie tradycyjne 50-60 tysięcy, a 250 tysięcy uczestników marszu w stolicy, więcej bieli i czerwieni i większe zadęcie. Ale chociaż od 1937 roku było wiadomo, że kiedyś nadejdzie ten jedyny w swoim rodzaju 11 listopada, setny w kolejności, to jednak wygląda na to, że nikt tego nie zauważył. Albo zapomniał.
PRL bez dwóch zdań był do luftu, to jednak, mimo budżetowej biedy, na 1000-lecie państwa udało się wybudować 1000 szkół, a podobno nawet 1400. Nie jestem pewien, czy ktoś je dokładnie policzył, ale pojęcie "szkoła tysiąclatka" przyjął się całkiem nieźle. Komuna upadła, szkoły służą do dzisiaj. Przynajmniej te, które nie zostały zamknięte. 24 września minęło 60 lat od dnia, w którym Władysław Gomułka ogłosił program "Tysiąc szkół na tysiąclecie Państwa polskiego". Intencje ówczesnej władzy były na swój sposób merkantylne - zyskiem było oczekiwane "przykrycie" 1000-lecia chrztu Polski, co oczywiście nie bardzo się udało. Dzisiaj nikt nie musiał wysilać się na przykrywanie czegokolwiek i może dlatego skończyło się na marszach, przemowach i fajerwerkach, po których pozostał tylko dym i praca dla ekip sprzątających.
Do 6 stycznia pozostało niewiele i jest jasne, że nawet jednej szkoły w tym czasie nie uda się zbudować. Z resztą nie wiem nawet, czy taka w Inowrocławiu jest potrzebna (jest?). Na szczęście do dyspozycji mamy cały 2019 rok, a to daje 365 dni i przynajmniej dziesięć posiedzeń Rady Miejskiej, podczas których można podjąć inicjatywę godnego upamiętnienia tej wyjątkowej rocznicy. I nie mam na myśli jakiejś spektakularnej naprawy ulicy czy budowy kolejnego pomnika, ani nawet niechybnie świetnego koncertu Sławomira Bez Nazwiska.
Niech to będzie coś, co będzie miało szansę przetrwać następne kilkadziesiąt lat, a jednocześnie będzie praktycznym prezentem dla współczesnych i przyszłych pokoleń. Ponad 20 lat temu, jeszcze za kadencji Marcina Wnuka pojawił się pomysł budowy nowoczesnej biblioteki. Co prawda nigdy nie nabrał formalnego znaczenia, ale idea taka krążyła w różnych rozmowach. Z tamtych czasów mamy dzisiaj halę sportową, która mimo wielu kontrowersji, a nawet sprzeciwów jednak powstała i ma się całkiem nieźle. W następnych latach reinkarnacji doczekał się stadion, a wkrótce obiekty sportowe w Mątwach też wkroczą w drugą młodość. Jest jeszcze park linowy, jest skatepark i boisko do siatkówki plażowej. Całkiem sporo miejsc i okazji do wylewania potu.
Jeżeli zaspokajanie potrzeb ciała mamy już zapewnione, to może pora na potrzeby ducha? Może warto powrócić do pomysłu z biblioteką? Nie taką tylko z książkami drukowanymi drobnym maczkiem i czytelnią, w której sympatyczna bibliotekarka w okularach będzie czujnie pilnowała, żeby nie czytać na głos. Widziałbym raczej bibliotekę na miarę naszych czasów - nowoczesną, cyfrową, multimedialną, do której mielibyśmy dostęp nawet nie wychodząc z domu. Bibliotekę nie tylko z literaturą, ale z wszelkimi treściami, które poddają się dygitalizacji. Niech znajdą tam schronienie dźwięki i obrazy, te ruchome i te statyczne, które będzie można odsłuchać lub obejrzeć nie tylko siedząc w skupieniu przed monitorem, ale z kawą w ręku, w towarzystwie przyjaciół i to niekoniecznie siedząc. Obserwując frekwencję podczas spotkań z różnymi pisarzami, twórcami i artystami jestem spokojny o zainteresowanie takim przybytkiem - notabene, i na takie wydarzenia mogłoby znaleźć się tam miejsce, a wejściówek można by wtedy rozdać nie 150, a na przykład 500 lub więcej.
Uprzedzając możliwe zarzuty etatowych malkontentów - nie, nie uważam, że w dobie Internetu taka instytucja nie ma prawa bytu. Ma. Jestem o tym przekonany.
Biblioteka to oczywiście tylko pomysł, nawet nie oryginalny, ale zrealizowany, mógłby być godnym pomnikiem tej wyjątkowej rocznicy. Godnym i trwałym, bo trudno zakładać, że ludzie w ogóle przestaną czytać czy, generalnie, odwrócą się od kultury. Ale nie upieram się przy nim - zarysowuję tylko ideę, która wydaje mi się sensowną. Stworzenia czegoś, co nie będzie tylko przedmiotem kultu czy państwowego obrządku i kolejnym miejscem do składania wieńców.