Joanna Labuda: Co takiego działo się na posiedzeniach Komisji Integracji Społecznej, Wolontariatu i Polityki Senioralnej, że większość Rady Miejskiej dwa razy próbowała panią z niej usunąć? Za drugim razem skutecznie.
Julia Ratajczak: Odwołanie mnie z Komisji za każdym razem argumentowano w ten sam sposób – wskazano na "konieczność usprawnienia prac" oraz na "zawiązanie się nowej większości w Radzie Miejskiej w Inowrocławiu". Po pierwszym głosowaniu, które odbyło się w styczniu, wpłynęła skarga wojewody kujawsko-pomorskiego, ponieważ punkt dotyczący mojego odwołania został wprowadzony do porządku obrad przy głosowaniu 11 radnych, a wymagana większość bezwzględna to 12. Dlatego radni musieli ponownie rozpatrzyć tę sprawę, a następnie głosowali ponownie.
Jeśli chodzi o rzeczywisty powód mojego odwołania – uważam, że wybrzmiał on bardzo wyraźnie zarówno w styczniu, jak i teraz, podczas ostatniej sesji. Radny Wojciech Piniewski zadał wtedy bardzo konkretne pytanie: czy ktokolwiek z podpisanych pod wnioskiem potrafi podać przykład, w jaki sposób moja obecność dezorganizowała pracę komisji lub w jaki sposób jej usprawnieniu ma służyć moje odwołanie. I – co wiele mówi – nikt nie odpowiedział.
Co w pani odczuciu zdecydowało, że większość jednak zagłosowała za pani odwołaniem?
Zostałam ukarana za aktywność. W Komisji Integracji Społecznej, Wolontariatu i Polityki Senioralnej starałam się wnosić merytoryczne propozycje. Jedną z nich był wniosek o zaopiniowanie projektu stworzenia miejskiego programu wspierania osób z niepełnosprawnościami i seniorów. To była konkretna propozycja, odpowiadająca na realne potrzeby mieszkańców. Nie było to działanie polityczne, a tym bardziej – dezorganizujące. To po prostu była praca radnej.
Nie przyszłam do Rady Miejskiej po to, by głosować zgodnie z linią większości. Przyszłam, żeby działać, proponować rozwiązania i słuchać mieszkańców.
Wydaje mi się, że niektórym osobom wydawało się, że jeśli zmniejszą mi dietę o kilkaset złotych, to zniechęcą mnie do dalszej aktywności. Ale mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć: tak się nie stanie. Nie zamierzam się wycofywać.
Czy na posiedzeniach komisji – przed albo po – ktoś mówił, że jest problem i dezorganizuje pani pracę? Czy były jakiekolwiek sygnały, że coś może być nie tak?
Nie. Ze strony członków komisji nigdy nie padły takie słowa. Nikt nie zwracał mi uwagi, że moja praca miałaby być problemem. Dlatego, szczerze mówiąc, byłam bardzo zaskoczona decyzją niektórych członków komisji, którzy najpierw podpisali się pod wnioskiem o moje odwołanie, a następnie rzeczywiście zagłosowali "za".
Jeśli chodzi o atmosferę, to – mimo że w komisji reprezentowaliśmy różne kluby – relacje między nami były serdeczne. Ja byłam jedyną przedstawicielką opozycji, pozostali radni reprezentowali większość rządzącą, ale nie było żadnych konfliktów czy napięć. Nawet jeśli się spieraliśmy, to mieściło się to w granicach normalnej pracy radnych.
Całą sytuację postrzegam jako pewien polityczny spektakl. Mam nadzieję, że wyborcy sami wyciągną wnioski i ocenią ten sposób traktowania opozycji w kolejnych wyborach.
Co ma pani na myśli?
Te osoby nie zdradziły tylko swojego ugrupowania. One zdradziły swoich wyborców. I to trzeba powiedzieć wprost. My jako radni możemy głosować dziesiątki razy podczas każdej sesji. Mamy wpływ na to, jak wygląda praca rady w każdym tygodniu. Natomiast wyborcy mają wpływ na to, co dzieje się w mieście, raz na pięć lat. W 2024 roku oddali jeden głos – kolejny będą mogli oddać dopiero w 2029. I ten głos był zaufaniem. To był wybór wartości, programu, konkretnych działań, które reprezentowała Koalicja Obywatelska.
Jeśli ktoś głosował na listę KO, to nie głosował na PiS, na listy ugrupowania prezydenta Arkadiusza Fajoka ani na tzw. Jeden Region, który wtedy nawet nie istniał. Tego wyboru nie można przekreślić tylko dlatego, że komuś po drodze zmieniły się priorytety polityczne.
Jest pani młodą osobą, debiutującą w samorządzie, a jednocześnie wyrazistym głosem opozycji. Skąd polityka w pani życiu?
Rzeczywiście staram się zabierać głos, bo uważam, że po to zostaliśmy wybrani jako radni — by mówić, by pytać, by reprezentować mieszkańców. Jasne, kluczowe jest głosowanie i uczestniczenie w sesjach, ale równie ważne jest wyrażanie opinii w imieniu ludzi, którzy nas wybrali.
Myślę, że wszystko zaczęło się od mojej działalności społecznej. Już w liceum pełniłam funkcję przewodniczącej szkoły i brałam udział w wielu akcjach - zarówno wolontariackich, jak i tych organizowanych wewnątrz społeczności szkolnej. Prowadziłam teatr szkolny, byłam też liderką ogólnopolskiego programu profilaktycznego dla młodzieży, który działał również u nas, lokalnie.
A kiedy pojawiła się polityka?
Moja świadomość społeczna ukształtowała się w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy. Jako nastolatka widziałam, co dzieje się w kraju i zabierałam głos nie dlatego, że planowałam wstąpić do jakiejś partii, ale dlatego, że zwyczajnie się z wieloma rzeczami nie zgadzałam. Brałam udział we wszystkich Marszach Kobiet w Inowrocławiu, przemawiałam na nich, działałam lokalnie.
Członkinią Platformy Obywatelskiej zostałam dopiero po udziale w Campusie Polska Przyszłości. I naprawdę polecam to wydarzenie każdej młodej osobie. Mimo że politycy z prawej strony próbują je dyskredytować, to tak naprawdę każdy może tam znaleźć coś dla siebie.
Po tych wszystkich doświadczeniach — lokalnych i ogólnopolskich — postanowiłam wstąpić do partii i zaangażować się w politykę na poważnie. I muszę powiedzieć, że bycie młodą kobietą w polityce nie zawsze jest łatwe. Czasami jestem oceniana przez pryzmat wieku, a jeszcze częściej przez pryzmat płci. Ale mimo to — jestem polityczką, jestem radną i uważam, że moim zadaniem jest pokazywać innym młodym ludziom, że mamy realny wpływ na naszą rzeczywistość. Dlatego warto angażować młodych, by nie mieli wrażenia, że polityka ich nie dotyczy. Bo ona dotyczy nas wszystkich.
I jeszcze jedna rzecz: nie zgadzam się z twierdzeniem, które często powtarzają niektórzy radni, że "nie są politykami". Wszyscy, którzy startują w wyborach — niezależnie od poziomu — stają się politykami. Mówienie: "nie robię polityki" — trochę mija się z prawdą, a wręcz zakrawa o hipokryzję.