Strajk nauczycieli - kampania wrześniowa
Chyba żaden z konfliktów po 1989 roku nie podzielił społeczeństwa tak, jak ostatnie strajki w edukacji. Według większości sondaży linia podziału przebiegała mniej więcej w połowie, z lekkimi wahaniami raz w jedną, raz w drugą stronę. Mniej więcej po połowie rozkładają się też sympatie polityczne tych Polaków, którzy deklarują swój udział w wyborach - około 40% zwolenników ma PiS z koalicjantami i mniej więcej tyle samo mają ugrupowania opozycyjne. Przypadek? Nie sądzę…
Strajk nauczycielski zaskoczył wszystkich. Nie dlatego, że się wydarzył, bo to było do przewidzenia, ale dlatego, że nikt na jego początku nie spodziewał się takiej jego skali i takiej konsolidacji środowiska. Po tych trzech tygodniach widać, że pod tym względem zaskoczył nawet nauczycieli. Z każdym dniem rosła ich determinacja osiągając taki poziom, że dzisiejszą deklarację ZNP często przyjmowali z rozczarowaniem i bez zrozumienia. Jak to? Trzy tygodnie jak krew w piach? Przegraliśmy?
Za to z ław rządowych można było usłyszeć głośne westchnienie ulgi, wróciły uśmiechy na twarze etatowych gości telewizyjnych i radiowych programów - znowu zwyciężyliśmy! Chociaż to zwycięstwo może okazać się pyrrusowym, o ile w ogóle było to zwycięstwo. Może to tylko odłożona w czasie porażka?
Zresztą szukanie zwycięzcy w obecnej sytuacji wygląda na raczej karkołomne.
Czy wygrał Rząd? Na pierwszy rzut oka tak. Groźba zamieszania maturalnego zniknęła przynajmniej w skali kraju, bo lokalnie strajki mogą być kontynuowane tam, gdzie desperacja nauczycieli okaże się najsilniejsza i wypowiedzą posłuszeństwo ZNP. W obliczu zbliżających się wyborów do PE strajkowe uspokojenie też ma swoje zalety - premier Beata Szydło czy minister Anna Zalewska zamiast gasić pożary, będą mogły spokojnie prowadzić swoje merytoryczne kampanie wyborcze i szykować miejsca w portfelach na bilety do Brukseli.
Czy wygrali nauczyciele? Na pewno nie, a przynajmniej sami tego zwycięstwa nie dostrzegają. Ich krytycy z satysfakcją powiedzą "I po co wam to było?" i dla osłody dodadzą coś o porozumieniu, jakie Solidarność nauczycielska zawarła z Rządem, jego skutki sięgną wszystkich nauczycieli, nie tylko członków związku, więc wszyscy powinni odczuć pewną poprawę w portfelach, chociaż to kropla wobec postulatów. Zwolennicy raczej pozostaną rozczarowani i będą teraz czekać na rozwój sytuacji. A lekcja lekarzy rezydentów raczej nie daje podstaw do optymizmu.
Czy wygrali uczniowie? Tegoroczni maturzyści mogą faktycznie odetchnąć, chociaż zostało im bardzo niewiele czasu na przygotowania. Jednak o wygranej mogą mówić tylko maturzyści obecnego rocznika. Jak sytuacja będzie wyglądała w kolejnych latach, okaże się najpóźniej we wrześniu. Jeżeli nauczyciele okażą się bardziej czujni, niż ich młodzi koledzy lekarze, to Rząd będzie miał naprawdę spory problem i to tuż przed najważniejszymi wyborami.
A może wygrały związki zawodowe? Solidarność na pewno przegrała, uległość w negocjacjach zrujnowała jej wizerunek i raczej szybko go nie odbuduje. ZNP też poniósł straty - decyzja o zawieszeniu strajku była zaskoczeniem dla wszystkich i różnie jest interpretowana. Nie brakuje głosów, że to przejaw słabości i kapitulacji, ale jest też sporo takich, według których to przejaw odpowiedzialności i troski o dobro uczniów. Jednak wygląda na to, że ZNP po prostu przeniósł grę na nowy stół, przy którym teraz chce rozdawać karty i może spokojnie czekać do września na to, czy rządzący przystąpią do gry. Pod warunkiem, że zachował zdolność mobilizacji środowiska, co wcale nie jest takie oczywiste.
W oczekiwaniu na tę kampanię wrześniową tak normalnie po ludzku mam dla nauczycieli jedną propozycję oraz jedno pytanie. Raczej nie zaszkodzą, a być może komuś pomogą.
Szanowni nauczyciele, dlaczego jesteście tacy uparci? Dobrzy ludzie w Internecie już dawno znaleźli rozwiązania dla waszych problemów, wystarczy tylko skorzystać. Za mało zarabiacie? Musicie być nauczycielami? Kasa w Biedronce czeka, McDonald's permanentnie rekrutuje, a dla bardziej wymagających są świetne oferty pracy w budownictwie, szczególnie te wyjazdowe, po 14 godzin dziennie za niezłe 4,5 tysiąca. I nie martwcie się o to, kto będzie uczył. W Biedronce, McDonaldzie i na budowach są tacy, którym wykonywana praca też się nie podoba (choć z innych powodów) - oni z rozkoszą przejmą wasze 18-godzinne etaty i 2-miesięczne wakacje, nawet za kilkaset złotych mniej. Spokojna głowa, edukacja bez was nie ucierpi.
Jeżeli jednak kieruje wami autentyczne powołanie i nie wyobrażacie sobie innej pracy, to też się znajdą rozwiązania. Najbardziej oczywiste to efektywna prokreacja - nie trzeba być "panem od matematyki", żeby sobie prosto przeliczyć stan portfela z każdym kolejnym potomkiem. Podpowiem: 500 złotych razy itd. To rozwiązanie ma tę wadę, że z przyczyn naturalnych nie każdy może z niego skorzystać, ale i dla nich jest nadzieja. Takie osoby powinny skutecznie zrezygnować z wszystkich korepetycji, drugich etatów, a także z tych trzecich, oraz z wszelkich innych źródeł dochodu ujmowanych w PIT. W ten sposób tylko z wynagrodzeniem podstawowym, szybko zejdziecie w okolice ubóstwa i automatycznie traficie do grona osób, o które władza troszczy się wyjątkowo. Czekają zasiłki, zapomogi i dopłaty, czasami bon żywnościowy się trafi, a dwa miesiące wakacji pozostaną jako bonus. Co prawda spędzicie je oglądając telewizję lub siedząc w parku, ale mimo wszystko to luksus, którego inni nie mają.
I jeszcze na koniec pytanie - uważam, że odebrałem niezłą edukację podstawową, średnią i wyższą, poświęciłem na to 18. lat, a mimo to mam problem ze zrozumieniem sensu wdrażanej od dłuższego czasu reformy szkolnictwa. Może na początku wiedziałem, ale dzisiaj już tego nie pamiętam, pogubiłem się. Wy, nauczyciele, jako bezpośredni beneficjenci tego epokowego dzieła na pewno rozumiecie to lepiej ode mnie, dlatego proszę o wyjaśnienie - o co chodzi w tej reformie? Ma być lepiej?
No chyba, że też już nie pamiętacie.