Zadaniem biegłego było wstępne ustalenie przyczyn pożaru - w tym miejsca pojawienia się, a następnie rozprzestrzeniania ognia, a także określenie rozmiaru zniszczeń. W wyniku przeprowadzonych oględzin biegły stwierdził, że pożar wybuchł w jednym z mieszkań na strychu budynku, a ogień koncentrował się wokół kuchenki gazowej. Śladów ognia nie było natomiast w innych pomieszczeniach.
Podczas wtorkowej rozprawy zeznał, w jakim stanie było mieszkanie, w którym strażacy znaleźli ciała tragicznie zmarłej Moniki S. i jej trzech córek.
- W mieszkaniu poszkodowanych ustaliłem dość poważną koncentrację sadzy i dymu, niemalże od podłogi do sufitu. Ściany, telewizor, kanapa - wszystko było pokryte dużą warstwą sadzy. W pierwszym pokoju znajdowało się dość nisko posadowione okno. Na zewnątrz były kraty. Z kolei z kuchni wydzielone było pomieszczenie na łazienkę. Wanna była wypełniona po brzegi wodą. Dym też tam dotarł, bo zarówno w kuchni, jak i łazience przedmioty były pokryte sadzą, choć w mniejszym stopniu - powiedział biegły z dziedziny pożarnictwa.
Biegły wyjaśniał też, skąd wzięła się taka ilość sadzy w mieszkaniu poszkodowanych.
- Dym ma to do siebie, że przenika wszelkie nieszczelności - tam gdzie jest możliwość przemieszczania się powietrza. Przy tak gwałtownym spalaniu, ilość wydzielanego dymu jest tak duża, że może wypełnić wszelkie nieszczelności. Stężenie było wtedy na tyle wysokie, że wyeliminowało tlen - zeznał biegły.
Podczas wtorkowej rozprawy sąd o miesiąc przedłużył tymczasowy areszt, którym objęty jest oskarżony o nieumyślne spowodowanie tragedii Eugeniusz S. Wszystko wskazuje na to, że proces zakończy się pod koniec października.