Post-milenijna pluskwa 5G czyli problem roku 2020
Afera była oczywiście od początku do końca dęta, wykorzystująca nieświadomość większości ludzi, szczególnie, że działo się to w czasach, gdy sfera IT przez wielu była wciąż traktowana jak dziedzina nauk magicznych. Prosty przekaz, że skrócony dwucyfrowy numer roku 2000 (czyli 00) komputer będzie interpretował jako rok 1900, mógł działać na każdego, kto komputery oglądał w kinie i telewizji lub czytał o nich w gazetach, ale już nawet średnio rozgarnięty informatyk czy programista bawili się świetnie czytając te wszystkie rewelacje. Co bardziej rozgarnięci zrobili sobie z tej psychozy całkiem niezłe źródło dochodu.
Z dzisiejszej perspektywy wygląda to komiczne, ale historia pełna jest wydarzeń, w których różni hochsztaplerzy lub po prostu nieświadomi amatorzy, potrafili nieźle nastraszyć sporą część światowej populacji. Ludzie bali się linii telegraficznych Morse'a, parowozów Stephensona, samolotów odrzutowych (chemitrails), tłokowych zresztą też, a nawet rowerów, które u kobiet miały wywoływać bezpłodność, a ostatnio uwagę techno-sceptyków przykuwają panele fotowoltaiczne. Oczywiście wraz z upływem czasu i cywilizacyjnym rozwojem lęki przechodzą na coraz wyższy poziom, ale cały czas ich geneza jest niezmienna - brak wiedzy i nieświadomość.
Komórki to prawdziwe zło
Najnowszym hitem na lękliwej liście przebojów jest zbliżająca się dużymi krokami technologia 5G, dzięki której mamy wkroczyć na nowe obszary telekomunikacji, gdzie Internet i wszystko, co jest z nim związane, ma działać jak na sterydach. Polska należy do krajów, które szybko uwinęły się z dostosowaniem przepisów i właśnie jeden z naszych operatorów odpalił w kilku większych miastach testowe usługi 5G, co można uznać za początek wyścigu do portfelów użytkowników.
W tym miejscu należy przypomnieć, że w okresie ostatnich 25 lat pokonaliśmy już kolejne etapy oznaczone jako… 2G, 3G i 4G. Zaskakujące, prawda? Równie niezaskakujące jest to, że przy okazji wdrażania każdej kolejnej z tych telekomunikacyjnych nowinek, pojawiały się zastrzeżenia i protesty. Regularnie. Za każdym razem organizowały się grupy aktywistów, którzy bombardowali różne urzędy, polityków i gazety całymi seriami poważnie brzmiących ostrzeżeń i żądań. Najczęściej kwestionowana była lokalizacja masztów telefonii komórkowej, które to maszty miały być źródłem najróżniejszych zagrożeń - od bezmleczności krów, wzrostu śmiertelności pszczół, gołębi i wiewiórek, po choroby serca, krwi i wątroby, na nowotworach kończąc.
Do dzisiaj w Sieci można znaleźć strony z najróżniejszymi apelami i petycjami do władz i firm. Na YouTube nadal są filmy z zebrań i protestów pod masztami sprzed 20-25 lat. Czyta się to i ogląda z pewnym niedowierzaniem, ale też z rozbawieniem. Jednym z kulminacyjnych momentów tej (nomen omen) krucjaty, był list otwarty z 2015 roku do… papieża Franciszka, napisany przez jakiegoś radioelektronika. Warto go przeczytać choćby po to, żeby doświadczyć głębi argumentacji, w której padają intrygujące stwierdzenia w rodzaju: "Wprawdzie przedłuża się średni czas życia, ale w dużej mierze jest to kosztem jego sztucznego utrzymywania." O tym, że telefonia komórkowa zabija religijność, wspomnę już tylko z kronikarskiego obowiązku.
Dzisiaj bardzo podobnie brzmiące argumenty padają przeciw 5G, chociaż trzeba przyznać, że autorzy jakby częściej posługują się językiem naukowej rozprawy. Co oczywiście nie zmienia faktu, że wypisują bzdury - przebojem ostatnich miesięcy jest informacja o tym, że maszty 5G odpowiadają za rozprzestrzenianie koronawirusa Covid-19, co nawet doprowadziło no kilku aktów wandalizmu.
Według Internetu badaniom pola elektromagnetycznego poświęconych jest około 25 tysięcy publikacji, kilkaset z nich dotyczy fal wysokich częstotliwości i wysokich energii. Żadna z tych publikacji nie zawiera informacji o tym, aby fale radiowe, których parametry mieszczą się w ograniczeniach określonych obowiązującymi normami, były szkodliwe dla zdrowia. A normy te mówią, że nieszkodliwe dla człowieka są fale elektromagnetyczne o natężeniu 61 V/m i gęstości mocy 10 W/m². Wg europejskich zaleceń zawartych w dokumencie 1999/519/EC, dla tych wartości został przyjęty współczynnik bezpieczeństwa o wartości 50, czyli nawet 50. krotne ich przekroczenie nie wywoła negatywnych skutków.
Co na to praktyka?
Tyle normy, a jak wygląda to w życiu? Jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku w USA armia prowadziła badania nad termicznym wpływem wysokoenergetycznych pól elektromagnetycznych na organizm człowieka. Po eksperymentach za próg krytyczny przyjęto gęstość mocy 1000 W/m², gdyż powyżej tej wartości obserwowano spowodowane wzrostem temperatury mętnienie soczewki oka. Armia przyjęła współczynnik bezpieczeństwa równy 10 i ustaliła dopuszczalną wartość gęstości na 100 W/m², która obowiązywała przez większość XX wieku (być może w armii obowiązuje do teraz).
Żyjemy w czasach, w których, nie mając na to wpływu, jesteśmy otoczeni niezliczoną ilością źródeł promieniowania elektromagnetycznego. Na każdym kroku, z każdej strony przez nasze ciała przepływają fale elektromagnetyczne różnego pochodzenia. Sprzątasz mieszkanie? 5 centymetrów od odkurzacza gęstość mocy to ponad 600 W/m², a natężenie pola ponad 130 V/m. Suszysz włosy suszarką? To prawdziwy mocarz - 800 V/m i 1300 W/m². Absolutny hardkor - podgrzewamy potrawy w kuchence mikrofalowej! Ale tu jednak rozczarowanie - jeżeli nie włożysz do niej głowy, to na zewnątrz możesz liczyć co najwyżej na 0,5 W/m² i to przykładając do niej ucho. Ekran LCD? Proszę bardzo - 150 V/m przy odległości 50 cm. Prawdziwego pecha mają wszyscy, których domy stoją pod liniami wysokiego napięcia (wiem, raczej nieprawdopodobne). Taki pechowiec może liczyć na absurdalne 10 kV/m i 265 kW/m². Jeżeli linia jest średnio-napięciowa, to mamy akceptowalne 200 W/m² - da się żyć.
Powyższe przykłady opisują sytuacje incydentalne (oprócz linii wysokiego napięcia, bo to przykład po prostu nierealny), nie suszymy włosów przez tydzień bez przerwy, a odkurzać tak długo nie chciałby nawet absolutny pedant. Jednak każdego dnia obcujemy z urządzeniami, które non stop wytwarzają pola o różnym natężeniu i to w naszym najbliższym otoczeniu. W kieszeni nosimy włączony telefon komórkowy, w pokoju na półce lub biurku stoi nasz router wi-fi, przez kilka godzin dziennie wpatrujemy się w elektryczny telewizor, a pod maską naszego samochodu kręcąca się prądnica dba o stan akumulatora. Do tego bezdyskusyjnie elektryczny komputer lub laptop na kolanach i słuchawki bluetooth na uszach. Każde z tych urządzeń wytwarza pole elektromagnetyczne. Jeżeli mieszkamy w budynku bardzo wielorodzinnym, to z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że podobny zestaw jest w większości mieszkań, które oddzielone są cienką ścianą z gazobetonu. Wyobraźcie sobie - 50 routerów, 100 telefonów komórkowych, 70 telewizorów, 40 laptopów, 20 konsol, 20 komputerów…
A gdzie tu G5? No właśnie. W pomiary wartości, które podałem powyżej bawiła się grupa zawziętych naukowców z Australii. Zaopatrzeni w wyrafinowany sprzęt wart setki tysięcy dolarów, rejestrowali parametry pola wytwarzanego przez różne urządzenia, w tym także przez hotspoty 5G. Takie hotspoty są największym zmartwieniem sceptyków, bo prawdopodobnie pojawią się na rogu każdej ulicy w większości miast i miasteczek. I to w kilku egzemplarzach. Wynika to z założeń technologicznych - większa gęstość stacji bazowych przy mniejszej ich mocy i mniejszych zasięgach ma zapewnić skuteczną obsługę zdecydowanie większej liczby podłączonych urządzeń, nawet milion na kilometr kwadratowy. Warto pamiętać o tym, że G5 to nie tylko telefony, ale przede wszystkim Internet Rzeczy - inteligentne lodówki, zegarki, kuchenki, mieszkania, domy itd. oraz (chyba przede wszystkim) autonomiczne samochody. No i te hotspoty będą oczywiście serwowały nam wręcz niewyczerpaną dawkę promieniowania.
Ambitni Australijczycy zmierzyli pole wytwarzane przez hotspot G5 i otrzymali gęstość mocy… 0,1 W/m². Większe wartości dawała elektroniczna niania w pokoju dziecka. Nie mniej ambitni Brytyjczycy (Brytyjczycy to też Australijczycy, tylko mówią po angielsku) pomierzyli z kolei pola, jakie są wytwarzane przez sprzęt telekomunikacyjny poprzednich generacji. Mierzyli długo i dokładnie w 10 miastach Zjednoczonego Królestwa, w 22 lokalizacjach wokół masztów i nadajników obsługujących wszystkie możliwe G z 5G włącznie. Pomiary wykazały, że stacje 5G mają od siedmiu do nawet stu razy słabsze pole elektromagnetyczne, niż 2G, 3G i 4G. I nie chciało być inaczej.
A co z częstotliwością?
Częstotliwość to oczywiście parametr istotny i kluczowy z punktu widzenia technologii 5G - wysoka częstotliwość, to duża szybkość, a to tygrysy lubią najbardziej. Chociaż odbywa się to kosztem zasięgu - tan akurat spada wraz ze wzrostem częstotliwości. Ale wysoka częstotliwość to także szybko podgrzana pizza w mikrofalówce, o ile pizza jest odpowiednio wilgotna. Bo tak się składa, że mikrofale potrafią podgrzać tylko wodę, piasku nie ogrzewają. Chyba że jest mokry.
W mikrofalowej kuchence magnetron emituje fale z częstotliwością 2,45 GHz. Z podobną, a nawet wyższą częstotliwością pracują domowe routery wi-fi, jednak ustawienie w pobliżu choćby naparstka wody nie sprawi, że woda stanie się cieplejsza. W mikrofalówce emiter fal ma moc nawet 1000 watów, a generowana wiązka fal jest spójna i kierowana w jednym kierunku, przy takich parametrach fale wnikają w podgrzewaną substancję na głębokość do 2,5 cm. Router i dowolne inne urządzenie telekomunikacyjne, których na co dzień używamy, pracują z mocą nieporównywalnie niższą, od ułamków wata do kilku lub kilkunastu watów. Dlatego, przy tak niskich mocach, problem z częstotliwością 5G możemy uznać tylko za potencjalny. Przynajmniej do czasu, gdy w kolejnych odsłonach, np. przy wdrażaniu technologii 37G, częstotliwości zbliżą się do tych jonizujących, jednak to mało prawdopodobne w realnie przewidywalnej przyszłości. I raczej bez sensu.
Jeżeli za pewne kryterium przyjmiemy wnioski i teorie płynące z nauki, to może się okazać, że powinniśmy oczekiwać jak najwyższych częstotliwości. Przy normach przewidzianych dla technologii 5G problemem może okazać się nawet zwykły deszcz i ściany naszych mieszkań, a dla fal milimetrowych z zakresu 20-40 GHz (w 5G będzie to 26GHz) skóra ludzka okazuje się barierą nie do przebicia - fala elektromagnetyczna odbija się od niej, jak tenisowa piłka od ściany. Dlatego skuteczne wdrożenie 5G wymaga zdecydowanie większego nasycenia obszaru hotspotami, które przy bardzo niskiej mocy i zasięgu mogą bezpiecznie komunikować się z odbiornikami, bez narażania ludzi na negatywne efekty promieniowania. Mniej więcej jak domowy router wi-fi.
I co robimy?
Nauka, także medycyna, nie pozostawiają wątpliwości - pola elektromagnetyczne mogą mieć negatywny wpływ na organizm człowieka i są na to naukowe dowody. Mogą! Wszystko zależy od wielu parametrów, wśród których kombinację częstotliwości, natężenia i gęstości mocy można traktować jako kluczową. W tej chwili meta-analizy badające setki, a nawet tysiące wyników naukowych badań stawiają jednoznaczny wniosek - poziomy promieniowania elektromagnetycznego w zakresie częstotliwości niskich i radiowych, jakich doświadczamy na co dzień, nie mają żadnego, statystycznie istotnego, wpływu na nasze zdrowie. Oczywiście nauka, przynajmniej na razie, nie ma narzędzi ani takiej siły, żeby permanentnych sceptyków przekonać, że błądzą. Można postawić tezę, że argumenty naukowe płynące z tych setek i tysięcy badań, nie są wystarczająco przekonujące wobec kilku czy kilkunastu artykułów opublikowanych przez także posiadających tytuły naukowe autorów, których wnioski są dokładnie przeciwne, a nierzadko wkomponowane w różnej maści intrygi i spiski. Decyzję o tym, czy chcemy żyć korzystając z cywilizacyjnych osiągnięć nauki i technologii, czy może jednak lepiej wyjechać w Bieszczady i w chacie z bali obserwować upadek cywilizacji, każdy musi podjąć sam.
Warto przy tym pamiętać, że rowerami kobiety jeżdżą dzisiaj bez obawy o swoje macierzyństwo…
__
Polecam: Moja egoistyczna podróż w czasie