Ratownik na motocyklu? To się sprawdza
Przyspieszają jak supersportowe auta, przeciskają się przez korki i mogą przejechać przez chodnik albo park. Kiedy chodzi o ludzkie życie, czas ma niebagatelne znaczenie, dlatego w ubiegłym sezonie bydgoski motoambulans był wysyłany do zdarzeń aż 350 razy, ze średnim czasem dojazdu wynoszącym 4 i pół minuty.
Rozmawiamy ze Zbigniewem Ambrosiewiczem, jednym z ratowników medycznych w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy, który na co dzień jeździ motoambulansem.
IO: Jak to się zaczęło? Czy motocykl w bydgoskim pogotowiu to oddolna inicjatywa, czy jest to w jakiś sposób uregulowane przez prawo?
Zbigniew Ambrosiewicz: Wszystko zaczęło się tak naprawdę od Szymona Katafiasa. To jest nasz ratownik medyczny, który pracuje tutaj w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy już kilkanaście lat. On pisał swoją pracę bodajże magisterską o motocyklach ratunkowych. Jego promotorem był, z tego co pamiętam, doktor Paciorek. Kiedy objął u nas stanowisko zastępcy dyrektora do spraw lecznictwa, to ten projekt zaczął powstawać. Doktor Paciorek też jest motocyklistą i oddał swój prywatny motocykl suzuki dl 1000 v-strom w ręce Szymona, żeby przerobił go na motocykl ratunkowy.
IO: Na czym polegały przeróbki?
ZA: Szymon go polakierował na żółty kolor, który jest wymagany ustawowo, okleił, zorganizował sygnały świetlne i dźwiękowe. Ja go w tym troszeczkę wspierałem od początku.
IO: Kiedy to było?
ZA: Ruszyliśmy w 2016 roku.
IO: Jak to wyglądało od strony prawnej? Obyło się przez przeszkód?
ZA: Ustawa o ratownictwie medycznym nie przewiduje czegoś takiego, jak motocykle ratunkowe, mogą jeździć tylko ambulanse - furgony albo kontenery. Musieliśmy to jakoś obejść, żeby motocykl ratunkowy mógł jeździć w systemie. Było to zrobione w ten sposób, że motocykl został podarowany Polskiemu Towarzystwu Ratunkowemu. Jest to jednostka współpracująca z systemem ratownictwa medycznego i dzięki temu motocykl mógł być też dysponowany przez dyspozytora.
IO: Ilu ratowników jeździło na motocyklu wtedy, a ilu jeździ teraz?
ZA: Początkowo jeździliśmy z Szymonem we dwójkę. Mieliśmy kilka-kilkanaście dyżurów w ciągu miesiąca, bo oprócz tego, że jeździmy na motocyklu, jeździmy też w zwykłych ambulansach. W wolnym czasie zgłaszaliśmy dyspozytorowi, że będziemy dyżurować i takie były początki. W 2017 roku udało się podpisać kontrakt z NFZ-em i Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy zatrudniła jeszcze czterech ratowników medycznych tutaj z firmy i w tym momencie było nas już sześciu. To Maciej Fidos, Przemysław Olszewski, Maciej Michalski i Wojciech Skrzyński. To pozwoliło nam zabezpieczyć każdy dzień miesiąca.
IO: Najpierw jeździliście suzuki, a teraz obok nas stoi BMW.
ZA: Tak, pogotowie w 2018 roku kupiło nowe BMW S 1000 XR o mocy ponad 160 KM. Maszyna bardzo fajna pod tym względem, że znacznie bezpieczniejsza. Jest też znacznie mocniejsza, ale to jakby wartość dodana. Najważniejsze dla nas było to, że są wszystkie systemy kontroli trakcji, ABS i cała reszta. Suzuki stoi jako motocykl zastępczy.
IO: Jakim sprzętem dysponuje ratownik na motoambulansie? Czy motocykl jest dużo gorzej wyposażony, niż zwykła karetka?
ZA: Zaskoczę cię, bo praktycznie mamy to samo. Nie mamy jedynie noszy, krzesełka kardiologicznego, dużej butli z tlenem, czy urządzenia do kompresji klatki piersiowej. Pozostały sprzęt, leki, to praktycznie to samo, co w ambulansie. Są zestawy do intubacji, defibrylator. Nie mamy jeszcze zestawu do porodu.
IO: Jak często motocykl ratunkowy wykorzystywany jest w akcjach ratunkowych?
ZA: W zeszłym roku mieliśmy około 350 wyjazdów, a średni czas dojazdu wyniósł około 4,5 minuty, czyli znacznie mniej, niż w przypadku ambulansu.
IO: Domyślam się, że z uwagi na warunki atmosferyczne nie jeździcie przez cały rok.
ZA: Tak, ale w związku z tym, że cały projekt się sprawdza, w tym roku będziemy jeździć o 2 miesiące dłużej - od początku maja do końca października.
IO: Czy jeździcie przez całą dobę?
ZA: Od 7 do 19.
IO: Czy motocykl ratunkowy wysyłany jest do określonych rodzajów zdarzeń, czy sprawdza się niezależnie od tego, w jakiej sytuacji potrzebna jest pomoc.
ZA: Główny zamysł tego projektu, to jak najszybsze dotarcie do poszkodowanego. Jesteśmy wysyłani do wszystkiego, do czego wysyłane są standardowe zespoły. Założenie jest takie, że mamy być dysponowani do wszelkiego rodzaju miejsc publicznych. Są to wypadki, kolizje, omdlenia, zasłabnięcia, zatrzymania krążenia. Często jesteśmy wysyłani do pomocy innym zespołom. Natomiast rzadko dyspozytor wysyła nas do mieszkań i domów, bo musimy mieć swój motocykl na oku.
IO: Może takie sytuacje zdarzają się tylko w filmach, ale dla pewności spytam, czy czasem bierzecie pacjenta na tylne siedzenie i jedziecie z nim do szpitala?
ZA: To mogłoby być dla pacjenta bardzo dużym zagrożeniem. Zdarza się, że przekazujemy pacjenta w szpitalu, ale drogę pokonuje np. w aucie policji, straży miejskiej, czy kogoś z rodziny. Robimy to tylko wtedy, kiedy pacjent jest stabilny, parametry ma w normie, ale chcemy go zabrać na szerszą diagnostykę.
IO: Motocykl ratunkowy wykorzystywany jest nie tylko w mieście.
ZA: Tak, jeździmy po całym powiecie bydgoskim. Około 70% zgłoszeń to miasto, a 30% powiat.
IO: 18 czerwca wasz motocykl brał udział w akcji ratowniczej pod Jaksicami w powiecie inowrocławskim, w którym zginęła kobieta. To oznacza, że zdarzają się dalsze wyjazdy?
ZA: Wtedy kolega akurat jechał do Kruszwicy na festyn dotyczący bezpieczeństwa i przypadkiem znalazł się na miejscu zdarzenia.
IO: Z jakimi prędkościami jeździcie do zdarzeń poza miastem?
ZA: Wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Oczywiście są bardzo duże emocje i adrenalina. Mamy za zadanie dojechać jak najszybciej, ale nie wykorzystujemy tak naprawdę prędkości. Ten motocykl jest bardzo szybki bo osiąga jakieś 250 km/h, ale przede wszystkim mamy dojechać bezpiecznie, bo dobry ratownik, to żywy ratownik.
"Nie chcę mówić z jakimi prędkościami jeździmy, ale powiem tak dyplomatycznie, że oczywiście zdarza się powyżej 100 km/h.
IO: Rzeczywiście bardzo dyplomatyczna odpowiedź. W takim razie oprócz prędkości, jakie cechy motocykla decydują o jego skuteczności.
ZA: Gabaryty i dynamika. Dla konwencjonalnego ambulansu samochody muszą rozjechać się na jego całą szerokość, a motocykl potrzebuje znacznie mniej miejsca. Możemy wjechać na krawężnik, przejechać przez park, trawnik. Bardzo dużo zyskujemy też na dynamice. Powiedzmy, z Markwarta do Fordonu, mamy po drodze mnóstwo rond, skrzyżowań. Za każdym razem, jeśli mamy czerwone światło praktycznie wyhamowujemy do zera. Potem do 100 km/h rozpędzamy się w cztery sekundy. Zwykły ambulans potrzebuje jakieś trzydzieści sekund, razy ileś skrzyżowań to już się robią całe minuty.
IO: Jak zachowują się kierowcy na widok motocykla ratunkowego?
ZA: Początkowo, jak zaczynaliśmy, mieliśmy z tym problem, bo ludzie byli bardzo zdziwieni na widok motocykla ratunkowego. Jednoślad jest znacznie mniejszy, ma mniej lamp, cichsze sygnały. Na początku, kiedy kierowcy słyszeli sygnały ratunkowe, to wydaje mi się, że szukali dużego ambulansu, a potem było zdziwienie. Nigdy nie było jednak problemów, żeby nam utrudniali przejazd. Teraz znaczna część mieszkańców Bydgoszczy kojarzy, że takie coś może pojawić się na drodze. Widać postęp.
IO: Najczęściej dojeżdżasz na miejsce zdarzenia jako pierwszy i początkowo ze wszystkim musisz poradzić sobie sam. Jest dużo trudniej, niż praca w zespole karetki, gdzie jest was dwóch?
ZA: Jest trudniej. Na przykład przy wypadkach drogowych, gdzie poszkodowanych jest więcej. W dwie osoby dzielimy się zadaniami, a w pojedynkę trzeba sobie zrobić szybką selekcję komu w jakiej kolejności pomóc. Najważniejsze jest udrożnienie dróg oddechowych, zatamowanie masywnych krwawień i zabezpieczenie miejsca zdarzenia. Wiemy też, że za kilka minut dojedzie do nas drugi zespół, który nam pomoże.
IO: Wolisz jeździć w karetce, czy na motocyklu?
ZA: Dzięki temu, że w pogotowiu powstał motocykl ratunkowy, to udało mi się połączyć dwie pasje. Dlatego wolę jeździć motocyklem, ale czasami po kilku takich dyżurach lubię przesiąść się do karetki i np. nie skupiać się na nawigacji, bo w pojedynkę to też należy do naszych obowiązków.
IO: Praca ratownika medycznego chyba nie jest dla każdego. Mam na myśli psychikę, która może nie poradzić sobie z tym, z czym wy spotykacie się na co dzień.
ZA: Ciężko mi się wypowiadać za kolegów, ale każdy z nas mógłby napisać dobrą biografię, książkę z historiami z naszej pracy. Zdarzeń, które zostają w pamięci jest bardzo dużo. Każdy z nas ma jakieś sposoby na odreagowanie - hobby, sport.
IO: Jakie zdarzenia są pod tym względem najtrudniejsze?
ZA: Najtrudniejsze sytuacje to te z dzieciaczkami. Wtedy jest największy stres i to się pamięta najczęściej. Również wszelkiego rodzaju wypadki, w których giną ludzie - o tym się nie zapomina.
"Z czasem otaczamy się taką skorupą, ale nie mówię, że mamy znieczulicę, bo to jest zupełnie co innego."
Podchodzimy do tego typu zdarzeń z takim chłodnym umysłem. Mimo to, wszystkie czynności ratunkowe staramy się wykonywać profesjonalnie zgodnie z aktualną wiedzą medyczną i algorytmami. Ten chłód, o którym wspomniałem określił bym jako to, że nie utożsamiamy się do końca z tym, co się dzieje. Jeśli naprawdę bralibyśmy to do siebie, że coś takiego mogłoby się zdarzyć mojemu dziecku, rodzinie, to myślę, że prędzej czy później, każdy z nas skończyłby gdzieś na psychiatrii.
IO: Pracujesz już w tym zawodzie 10 lat. Jakie interwencje wspominasz najtrudniej?
ZA: Sytuacja sprzed kilku lat na UTP w Bydgoszczy. Tam była jakaś impreza studencka i doszło do stratowania wielu osób w łączniku między dwoma budynkami. Mnóstwo poszkodowanych, mnóstwo osób, które nie były poszkodowane, a utrudniały nam działania. To było jednak wiele lat temu i emocje już zeszły. Pamiętam, że dwa lata temu doszło do potrącenia kilkuletniej dziewczynki. Była przytomna, ale taka splątana, nie współpracująca.
"Rozległe obrażenia w obrębie głowy, mnóstwo krwi, do tego jeszcze burza, ulewa. Po tym zdarzeniu dochodziłem do siebie dość długo."
IO: Czy ratownicy medyczni w Bydgoszczy często spotykają się w swojej pracy z agresją? W Inowrocławiu agresywny pacjent złamał kiedyś ratownikowi palec.
ZA: Ciężko powiedzieć, czy często, czy rzadko. Mam wrażenie, że to było od zawsze, z tym, że w ostatnim czasie może jest tego trochę więcej ze względu na dopalacze, narkotyki, alkohol. My przestaliśmy być wobec tego obojętni. Wszystkie takie incydenty zgłaszamy naszym przełożonym, a oni na policję. Już nawet zapadały jakieś wyroki i nie chodzi tylko o to, że ktoś nas poszarpie, czy pobije, ale chodzi też o groźby karalne i to również wobec dyspozytorów. Oni odbierają telefony i słyszą, że ty taki i owaki, zrobię ci to i tamto. To też jest zgłaszane na policję.
IO: Dziękujemy za rozmowę.
ZA: Dziękuję.