Kobielski: wykryli u mnie substancję, która nie istnieje
5 sierpnia spotykamy się z zawodnikiem MKS Inowrocław na Stadionie im. Inowrocławskich Olimpijczyków, by porozmawiać o sprawie, która odbiła się szerokim echem w polskich mediach.
W tym czasie Kobielski zgodnie z pierwotnym planem miał odliczać godziny do występu na Stade de France. 7 sierpnia zaplanowano tam kwalifikacje skoku wzwyż mężczyzn. Wielokrotny mistrz Polski już dawno uzyskał niezbędne minimum, dlatego pewny startu przygotowywał się do najważniejszego występu w życiu. Startu na Igrzyskach XXXIII Olimpiady w Paryżu. Wszystko przekreślił jeden komunikat z 23 lipca.
Athletics Integrity Unit, niezależna międzynarodowa organizacja powołana m.in. do walki z dopingiem poinformowała, że w organizmie Kobielskiego wykryto metabolit pentedronu norefedryny. Sportowiec został tymczasowo zawieszony.
Nie pomogło złożenie odwołania. 4 sierpnia pojawił się komunikat, że Sportowy Sąd Arbitrażowy oddalił jego apelację.
- Oni wykryli u mnie substancję, która na dobrą sprawę nie istnieje. Potwierdziłem to u dwóch niezależnych chemików. Nie ma takiej substancji, jak pentedron norefedryny. Chcieliśmy, żeby oni udowodnili nam, co to jest pentedron norefedryny, bo skoro nie istnieje, to trudno go sklasyfikować jako substancję zabronioną, czy też nie. Pentedron jest zabroniony, a norefedryna nie. Ostatecznie nam tego nie udowodniono - mówi nam Kobielski.
- Wpisując w internecie tę nazwę, znajdujemy tylko i wyłącznie odczynnik do wykrywania jakiejś substancji, która jest wykorzystywana w kryminologii i w toksykologii. Co więcej, ten odczynnik został wycofany ze sprzedaży już parę lat temu. Chcieliśmy uzyskać dokumentację laboratoryjną, ale nie chcieli jej wydać. Ostatecznie ją otrzymaliśmy, ale tylko wycinki - dodaje.
Z relacji zawodnika wynika, że badanie zostało wykonane w Polsce, a AIU wydała jedynie decyzję o zawieszeniu.
- Wydaje mi się, że od początku było wiadomo, że nastąpił błąd na poziomie laboratoryjnym, ale nikt nie chciał się do tego przyznać. POLADA [Polska Agencja Antydopingowa - przyp. red.] na dobrą sprawę sama nie wiedziała, co wykryła, dlatego kontaktowała się z WADĄ [Światowa Agencja Antydopingowa - przyp. red.]. Oni zapierali się, że WADA potwierdziła ich wersję, ale z dokumentacji wynika co innego - że WADA odcięła się od tej sprawy - argumentuje Kobielski.
Z taką argumentacją nie zgadza się POLADA, która podkreśla, że rola AIU była znacznie większa.
- AIU nie wydała „jedynie” decyzji o zawieszeniu. AIU było zleceniodawcą tej kontroli antydopingowej, co w systemie antydopingowym oznacza, że jest organizacją prowadzącą sprawę od A do Z. To AIU zleciło kontrolę, to do AIU trafił wynik z laboratorium i to AIU na podstawie wyników laboratoryjnych podjęło decyzję o zawieszeniu. Miejsce kontroli – w tym przypadku Polska – nie ma dla tej sprawy żadnego znaczenia - zaznacza Katarzyna Kopeć-Ziemczyk, rzecznik prasowy POLAD-y.
WADA poleciła, by Polskie Laboratoirum Antydopingowe PLAd, gdzie zbadano próbkę, skontaktowało się z innymi akredytowanymi laboratoriami. Tak też zrobiono.
- Każde z ośmiu laboratoriów w różnych częściach świata odpisało jasno: nie ma takiej substancji. Jeśli natomiast chodzi o substancję, którą oni mają w domyśle, to nie robią na nią badań, bo ciężko stwierdzić, czy to jest ta substancja. Ona ma tyle metabolitów, które są dozwolone, że oni w ogóle nie robią badań na tę substancję - podkreśla Kobielski i na dowód pokazuje nam treść maili.
- W pierwszej wiadomości z laboratorium PLAd jest ponadto napisane, że nie znaleziono pentedronu samego w sobie, tylko metabolit. Oznaczenia chemiczne, które są zapisane w tej wiadomości wskazują na same dozwolone substancje - zauważa sportowiec.
"Jeśli byłbym badany w jakiejkolwiek innej części świata, nie byłoby sprawy, a tak zostałem pozbawiony igrzysk, bo POLADA chciała się wykazać."
- Jest to teza całkowicie absurdalna. Po pierwsze Polska Agencja Antydopingowa nie ma potrzeby „wykazywania się”, a po drugiej co istotniejsze dla sprawy, POLADA nie zlecała tej kontroli antydopingowej - odpowiada rzecznik POLAD-y.
- Zleciło ją Athletics Integrity Unit. AIU zleca realizację kontroli do poszczególnej agencji na terenie danego kraju. Taka kontrola mogła odbyć się na terenie Polski jeśli sportowiec akurat w Polsce przebywał, a była według AIU konieczność zbadania. POLADA jako zleceniobiorca przekazuje informację do kontrolera antydopingowego, a ten wykonuje kontrolę we wskazanym miejscu i czasie (na zawodach lub poza zawodami). Próbka szyfrowana numerem jest wysyłana do laboratorium, a następnie jej wynik przekazywany zleceniodawcy – w tym przypadku AIU. POLADA, tak samo jak zawodnik, dowiedziała się o tej sprawie od AIU - kontynuuje Katarzyna Kopeć-Ziemczyk.
Norbert Kobielski oddawał próbki do badań 23 maja i 28 maja. Obie były bez zarzutów. Próbka, w której miano wykryć zakazaną substancję, została pobrana między 23 a 28 maja.
- Dwie krańcowe próbki wyszły negatywnie, a ta w środku akurat pozytywnie, Jakim cudem? Nie wiem. Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. Z informacji, jakiej zasięgnąłem u chemików wynika, że ta substancja może się utrzymywać 24 godziny do startu. Tylko ja ostatnie 48 godzin spędziłem z rodziną. Przy rodzinnej kolacji z rodzicami, partnerką i dzieckiem miałem sobie palić dopalacze? - pyta.
W międzyczasie organizatorzy zawodów w Opolu, po doniesieniach medialnych, postanowili zapytać koordynatora z European Athletics, czy odnotowano jakieś nieprawidłowości, bo nie otrzymali takiej informacji. W odpowiedzi mieli usłyszeć, że wszystkie próbki pobrane w Opolu były czyste. Z kolei w aplikacji antydopingowej Norberta Kobielskiego widniał komunikat “brak wyników”.
- Jedna z pracownic akredytowanego laboratorium w Brukseli powiedziała, że u nich się tego nie bada, ale jak ona rozumie, może chodzić o analog katyny. Katyna to substancja progowa, której stężenie nie może przekraczać 5000 ng/ml. U mnie to stężenie wynosiło 503 ng/ml, czyli 1/10 tego, co jest dozwolone. Tym bardziej nie wiem, dlaczego mnie zawieszono, skoro pani, która miała być mentorem w tej sprawie napisała, że jest to katyna, a nie katynon, który jest zabroniony - mówi Kobielski.
"Muszę się zastanowić czy ja w ogóle chcę wracać do sportu. Jako jeden z nielicznych zawodników na świecie uzyskałem minimum na igrzyskach w Finale Diamentowej Ligi w USA, dlatego nie potrzebowałem gonić za rankingiem, a oni zarzucają mi, że sobie czymś pomagałem."
Zawodnik zastanawia się, dlaczego to samo laboratorium samodzielnie zdecydowało o badaniu próbki B.
- Dostaliśmy maila o godzinie 14, że do godziny 18 mamy zdecydować, czy otwieramy próbkę B. My przeczytaliśmy to o 19. Na drugi dzień dowiedziałem się, że zrzekłem się badania próbki B. Po kolejnych dwóch dniach dostaliśmy decyzję, że oni otwierają tę próbkę na własny koszt, co normalnie kosztuje 800 euro. Dlaczego to zrobili? Równie dobrze mógłbym im dostarczyć wodę, a oni i tak by stwierdzili, że w próbce jest coś nie tak. Wydaje mi się, że w ten sposób zamknęli mi drogę do zbadania jej w innym laboratorium - mówi zawodnik.
- Istnieje procedura, która zezwala na otwarcie próbki B bez zgody zawodnika. Wynika to z rutynowego podejścia danej federacji sportowej i to wtedy ta federacja ponosi koszt otwarcia - odpowiada Katarzyna Kopeć-Ziemczyk z POLAD-y.
O komentarz do słów zawodnika poprosiliśmy ponadto dr hab. inż. Dorotę Kwiatkowską, szefową Polskiego Laboratorium Antydopingowego PLAd, gdzie badano próbkę zawodnika.
- Zgodnie z przepisami Światowej Agencji Antydopingowej Laboratorium dostarczyło wszelkie wymagane dokumenty zgodnie z Kodeksem Antydopingowym WADA. Dokumentacja ta została uznana za wystarczającą do podjęcia decyzji przez niezależny Panel Dyscyplinarny na tym etapie postępowania. W związku z możliwością kontynuowania sprawy Laboratorium nie komentuje w mediach toczącego się postępowania - usłyszeliśmy od Doroty Kwiatkowskiej.
Norbert Kobielski nie zamierza się poddawać i będzie dążyć do udowodnienia swojej niewinności. Jak przyznaje, po całej sprawie zaczynają się od niego odsuwać niektórzy sponsorzy, a koszty batalii, która może trwać miesiącami, szacuje na dziesiątki tysięcy złotych. Niezależnie od jej finału, w najbliższym czasie na tablicy z nazwiskami inowrocławskich olimpijczyków na stadionie przy Wierzbińskiego nie przybędzie kolejnego nazwiska.
Rozmawiamy z zawodnikiem MKS Inowrocław, który został zawieszony tuż przed najważniejszym startem w życiu i oskarżony o zażycie niedozwolonej substancji. Twierdzi, że został oszukany i przedstawia swoje argumenty. Athletics Integrity Unit wykryła w jego organizmie metabolit pentedronu norefedryny, co zawodnik kwestionuje, twierdząc, że substancja ta nie istnieje. Próba odwołania się nie powiodła. Badania zlecone przez AIU wykonano w Polsce, ale POLADA zaprzecza, że to ich błąd. Kobielski planuje walczyć o sprawiedliwość. Przyznaje, że sprawa utrudnia mu karierę sportową.