Joanna Labuda: Jak zareagował pan na wiadomość o wygranych wyborach? To była nieprzespana noc?
Arkadiusz Fajok: Emocji było bardzo dużo. Z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze wyniki, które otrzymaliśmy dość szybko. Wiedzieliśmy, że idzie to w bardzo dobrym kierunku. Nie spodziewałem się jednak aż tak dużej różnicy między mną a panem Wojciechem Piniewskim, bo przecież w pierwszej turze przegrałem. Liczyłem na przepływ elektoratu i to ostatecznie się sprawdziło. Kampania była z naszej strony bardzo aktywna, ale też trudna. W mojej ocenie z tej drugiej strony nie była ona fair, co mogło zniechęcić mieszkańców. Wiem, że mają już dosyć takich wojen.

Wiele razy mówił pan, że kampania w Inowrocławiu była brudna. Jak znosiła to pana rodzina i bliscy?
W momencie, gdy z końcem sierpnia 2023 roku ogłosiłem start w wyborach, chyba nikt nie brał mnie na poważnie. To było odczuwalne. Po kilku tygodniach tworzenia komitetu i kampanii dochodziły nas słuchy, że nikt w nas nie wierzy, że nie ułożymy list, a co dopiero, że wystartuję w wyborach prezydenckich. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy robić kampanię pozytywną i na tym zyskaliśmy. W pewnym stopniu musieliśmy odpowiadać i odbijać przysłowiową piłeczkę, ale nie odbywało się to na zasadzie ataku, a obrony i punktowania przeciwnika. Nie spodziewałem się jednak, że przed drugą turą będzie to walka bezpardonowa, która uderzy bezpośrednio we mnie i moją rodzinę. Na pewne rzeczy byliśmy przygotowani, ale stawało się to bardzo uciążliwe. Wyciągano na mój temat niestworzone rzeczy. Te kłamstwa i oszczerstwa były kompletnie wymyślone. Puszczano w eter informacje o moich powiązaniach partyjnych, a nawet przestępczych. Ostatecznie sztab pana Wojciecha Piniewskiego niczego nie ujawnił, bo niczego nie znalazł. W poniedziałek rano razem z żoną przy kawie stwierdziliśmy, że mieliśmy rację i prawda się obroniła. Przez cały czas miałem wsparcie rodziny.

Wspomniał pan o plotkach dotyczących powiązań partyjnych. Faktem jest, że osoby związane z prawicą uznają pana wygraną za sukces. Jak pan to odbiera?
Jeśli chodzi o nagłówki, które czytam od poniedziałku, to faktycznie można stwierdzić, że jestem mocno związany z prawicą, która cieszy się, że w Inowrocławiu w końcu upadła Platforma Obywatelska, czy szerzej – Koalicja Obywatelska. Ja się z tym nie zgadzam. Do wyborów nie szedłem przeciwko KO, tylko po to, by wygrać jako niezależny kandydat i działać ze wszystkimi na rzecz Inowrocławia. Nie mam problemu, by spotkać się z kimś z Koalicji Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości czy innego ugrupowania. Słyszałem w kampanii, że jestem człowiekiem PiS-u czy Ziobry. Na chwilę przed ciszą wyborczą wieszano przecież banery, które miały to potwierdzić. Inowrocław nie jest dużym miastem, znam wiele osób i polityków. Zdjęcie, które wiele lat temu zostało wykonane np. z panem Ireneuszem Stachowiakiem, nie może być potwierdzeniem moich poglądów. Na innym zdjęciu mogę stać koło Krzysztofa Brejzy i to też nie będzie nic znaczyć. Przede wszystkim trzeba się szanować, a w tej kampanii szacunku zabrakło. To, że nigdy nie należałem do żadnej partii, jest łatwe do zweryfikowania.

Ostatecznie to panu ludzie zaufali. Różnica między panem a Wojciechem Piniewskim wyniosła ponad 3 tysiące głosów.
O zwycięstwie zdecydowało kilka rzeczy. Pozytywna kampania, media społecznościowe, które mają ogromną siłę, ale też przepływ elektoratu. Mogę otwarcie powiedzieć, że ogłaszając start w wyborach, moim celem była druga tura. Liczyłem na to, że jeśli nie wydarzy się coś, co zaburzyłoby kampanię, to dojdzie do przepływu elektoratu kandydatów, którzy odpadli w pierwszej turze. Myślę, że to było kluczowe. Poza tym inowrocławianie oczekiwali zmiany i świeżości, której w mieście od lat brakowało. Mój kontrkandydat był gwarantem – może nie we wszystkich pomysłach, ale w większości – tego, co w Inowrocławiu już było. Podpieranie się wielką polityką i zapraszanie tuzów politycznych z Warszawy nie zdało egzaminu. Śmiem nawet twierdzić, że osoby, które odwiedziły Inowrocław, przyjechały wesprzeć kandydata Koalicji Obywatelskiej, ale pana Wojciecha Piniewskiego nawet dobrze nie znały, nie mówiąc już o tym, że nie znały potrzeb mieszkańców. Nie odejdziemy całkowicie od polityki, bo tak się nie da, ale mimo wszystko nie potrzebujemy jej na taką skalę.

Wojciech Piniewski od 17 lat był związany z Ryszardem Brejzą, którego zresztą miał poparcie. Dlaczego inowrocławianie nie chcieli kontynuacji tej polityki?
Zacznę od tego, że dwukadencyjność, która obowiązuje w tej chwili, jest bardzo dobra. Prezydent nie powinien rządzić dłużej. Stagnacja w naszym mieście była zauważalna od kilku lat. Tłumaczono to różnymi względami politycznymi, tarciami między Koalicją Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. Uważam, że trzeba umieć rozmawiać z każdym i taką prezydenturę chciałbym prowadzić. Wchodząc do urzędu rok temu, słyszeliśmy, że nie ma pieniędzy, bo PiS nam nie dał. To nie tak. Są w Polsce inne miasta, których prezydenci byli powiązani z KO, a potrafili porozumieć się z rządem. Pan Piniewski podpierał się tym, że do Inowrocławia dzięki kontaktom politycznym spłyną wielkie pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. My chcemy uniknąć takich układów. Te pieniądze się miastu należą. Od początku mówiłem, że obojętnie kto zostałby prezydentem, powinien te pieniądze do Inowrocławia ściągnąć. Poza gratulacjami z Warszawy mam też sygnały, że wsparcie dla Inowrocławia będzie.

Wsparcie finansowe z zewnątrz będzie bardzo ważne. Czy widzi pan płaszczyznę do rozmów z ministrami, marszałkiem czy wojewodą kujawsko-pomorskim?
Oczywiście. Będę zabiegał o wszelkie możliwe granty na każdym szczeblu, bo taka jest rola prezydenta. Mnie nie interesują poglądy polityczne, chcę zmieniać Inowrocław.

By mógł pan realizować pomysły swojego komitetu, niezbędna będzie współpraca w Radzie Miejskiej. Jeszcze przed wyborami większość miała Koalicja Obywatelska. Jak w tej chwili wygląda sytuacja?
Trwają rozmowy, które są na bardzo zaawansowanym poziomie. Wygląda to bardzo optymistycznie. Możemy się nie zgadzać w różnych kwestiach, ale mimo wszystko programy wyborcze kandydatów były w dużej mierze zbieżne. Wszystkim nam zależy na tym, by w Inowrocławiu zaczęło się coś dziać, by miasto było przedsiębiorcze i pojawiło się więcej miejsc pracy.

Kiedy poznamy nazwiska wiceprezydentów?
Nadal trwają rozmowy. Ostateczne decyzje w sprawie zastępców zapadną dopiero po zaprzysiężeniu. Na pewno są to osoby bardzo potrzebne.

Czy możemy się spodziewać, że będą to osoby z innych ugrupowań?
Oczywiście. Chcę rozmawiać ze wszystkimi. Interesuje mnie koalicja wielokomitetowa.

Czy realizacji pana sztandarowych pomysłów, jak budżet obywatelski czy bezpłatna komunikacja miejska możemy spodziewać się już w przyszłym roku?
Nie chciałbym wskazywać konkretnych terminów. Po zaprzysiężeniu muszę dokonać przeglądu budżetu i zapoznać z rzeczami, do których nie mam jeszcze dostępu. To priorytetowe punkty mojego planu na Inowrocław, dlatego będę zabiegał, aby stało się to jak najszybciej. Wiem, że bezpłatna komunikacja miejska dla wielu osób wydaje się nierealna, a ja mam nadzieję, że inowrocławianie już niedługo będą jeździć nią za darmo.

Spotkaliśmy się dzisiaj w Zespole Szkół im. M. Kotańskiego, w którym jest pan nauczycielem. Za chwilę te mury zamieni pan na gabinet prezydenta. Będzie pan tęsknić?
Oczywiście. Wiele lat pracuję w szkole i prowadzę inne działalności, z których teraz zrezygnuję na rzecz miasta. Miałem tego pełną świadomość i taki był mój wybór. Nie będzie łatwo, bo jestem bardzo związany ze szkołą oraz organizacją pozarządową, którą zakładałem, czyli "Damy Radę Inowrocław". Tam już też trwają przetasowania, których trzeba dokonać. Byłem prezesem, założycielem i trenerem. Teraz spadnie to na moich wychowanków i osoby związane z zarządem. Widziałem, jak grupy dzieci rozwijają się pod moim okiem, dlatego to dla mnie trudne. Na pewno pozostanie sentyment. Jest dużo do zmiany, ale praca na rzecz miasta jest teraz dla mnie najważniejsza.