Maciej Meller do 2014 współtworzył zespół Quidam, z którym nagrał sześć albumów studyjnych i cztery koncertowe. Zespół zyskał opinię jednego z najważniejszych przedstawicieli rocka progresywnego, grając koncerty nie tylko w Polsce, ale także w całej Europie, USA, Meksyku czy Brazylii. Po zawieszeniu działalności Quidam, Maciej założył projekt Meller/Gołyźniak/Duda, który wydał dwa entuzjastycznie przyjęte płyty. Od 2017 roku jest gitarzystą koncertowym w zespole RIVERSIDE. W 2018 roku nagrał partie solowe na album "Wasteland”, który pokrył się złotem. W lutym 2020 został oficjalnie członkiem zespołu RIVERSIDE.

Historia założycieli wytwórni płyt najczęściej zaczyna się od zdania: założyli ją miłośnicy muzyki... i tutaj pada określenie danego gatunku. Jak to było w Waszym przypadku?

My jesteśmy miłośnikami sztuki jako takiej i uważamy, że powinna zajmować istotne miejsce w naszej zabieganej codzienności. Choć rzeczywiście muzyka jest tą dziedziną, dzięki której spotkaliśmy się z Piotrem Mazurowskim, a potem założyliśmy Farna Records, żeby wydać najpierw mój "Zenith Acoustic", a potem kolejne interesujące płyty. Naszą wytwórnię założyli miłośnicy muzyki. Po prostu.

Które słowo najlepiej określa Waszą wytwórnię: niezależna, awangardowa, kolektywna, a może zaangażowana?

Chyba wszystkie wymienione w pytaniu, może z wyjątkiem awangardy, która póki co chyba średnio do nas pasuje – ale absolutnie nie zamierzamy się zamykać na ten kierunek. Na pewno zaś jesteśmy niezależni, bardzo zaangażowani i 100% kolektywni.

Zazwyczaj muzycy mówią, że ich nowy krążek jest najlepszy – jak Ty krótko opisałbyś Wasze nowe dzieło "Zenith Acoustic"?

Nie jest takie nowe, ukazało się w lutym 2022 i jest wydawnictwem dość specyficznym. To właściwie rodzaj odbicia, echa debiutanckiej płyty "Zenith" i próba pokazania tamtego materiału w innym, bardziej ascetycznym i intymnym świetle. Gdybym miał opisać "Zenith Acoustic" na pewno nie użyłbym określenia "moja najlepsza". Raczej "interesująca", "wciągająca", "intymna" albo "godna uwagi".

Forma wizualna wydawanych przez Was płyt zasługuje także na szczególną uwagę i słowa uznania. Jak wygląda proces kreatywny, którego finalnym produktem jest wygląd okładki?

Każdy ze współpracujących z nami artystów ma swoją wizję strony graficznej wydawnictwa i realizuje ją swoimi sposobami. Nie ingerujemy w to – chyba, że jesteśmy mocno przekonani, że coś można zrobić ciekawiej, poprawić ewidentny błąd itd. Wspólnie ustalamy formę opakowania.

Muzyka, którą tworzysz przez lata zyskała liczne grono fanów nie tylko w Polsce, chociaż nie jest muzyką ani łatwą, ani komercyjną. Tworząc myślisz o tym, żeby "wpasować" się w ich oczekiwania, czy raczej szukasz nowych dróg, chcesz proponować nowe brzmienia?

Nie jest też muzyką specjalnie trudną czy totalnie niekomercyjną. Uważam, że terminy te są mocno i często zupełnie niepotrzebnie nadużywane, potrafią na starcie zniechęcić i nieźle wypaczyć rozmaite zjawiska muzyczne. Tak jakby "komercyjność" i "niełatwość" były czymś złym. Całe życie muzyczne zmagam się z tym stygmatyzowaniem. Czyż np. Peter Gabriel w muzyce pop, a Pat Metheny w jazzie nie sprzedali całkiem sporych nakładów swoich płyt? Czy albumy z muzyką np. Chopina sprzedają się źle? Oczywiście nie. A czy w związku z tym odmówimy im walorów artystycznych? Odpowiedź jest oczywista. Większość moich znajomych artystów, muzyków marzy o połączeniu sukcesu artystycznego z komercyjnym. Ja oczywiście też, ale tworząc swoje rzeczy kompletnie o tym nie myślę, a wpasowuję się tylko w swoje oczekiwania. Zastanawiam się, czy w ogóle wtedy myślę – to jakiś złożony, ale też często intuicyjny proces. Czasem próbuję szukać jakiś nowych dla mnie rozwiązań, brzmień, stawiać sobie wyzwania. Ale czasem – jak choćby w przypadku płyty "Zenith" – po prostu nagrywam fajną płytę.

Płytę firmujesz swoim nazwiskiem, ale to dzieło kolektywne, w jego powstaniu brało udział więcej osób. Komu spośród nich ta płyta zawdzięcza najwięcej? Kogo z nich zobaczymy obok Ciebie podczas koncertu?

Doprecyzowując – firmuję płytę swoim nazwiskiem dlatego, że wymyśliłem cały koncept, wszystkie utwory, nadałem kierunek, częściowo finansuję i biorę odpowiedzialność za wszystkie aspekty wydawnictwa, od muzyki przez projekt graficzny na strategii wydawniczej kończąc. Oczywiście koledzy, których zaprosiłem, mają swój niepodważalny i wartościowy wkład w ten album, jestem im ogromnie wdzięczny, że pomogli tę moją wizję zrealizować, zostawili na tej płycie swój ślad i podzielili się ze mną (i słuchaczami) swoim talentem. Nikogo nie wyróżnię, bo każda mała nuta z jakiegokolwiek instrumentu pokolorowała ten album w takie, a nie inne barwy. Wszystko to razem dało tak interesujący efekt. Na koncert udało mi się zaprosić prawie wszystkich uczestników sesji "Zenith Acoustic", będzie tylko jedna zmiana personalna.

Czy przygotowując materiał na płytę jest miejsce na improwizację, czy wszystko trzeba mieć z góry zaplanowane i dopięte na ostatni guzik?

To zależy od artysty. W moim przypadku jest pół na pół. Staram się planować pewne ramy, w jakich będziemy się poruszać wraz z zaproszonymi muzykami. Muszę mieć choćby ogólną wizję tego, co i mniej więcej jak chcę osiągnąć, ale już podczas pracy staram się być czujny, otwarty i możliwie gotowy na ewentualne zmiany. Te improwizowane "zaskoczenia" to jedne z fajniejszych elementów każdej sesji. Wydaje mi się, że nakreślając założenia i tak pozostawiam muzykom sporo swobody wykonawczej, a wręcz zależy mi na tej swobodzie.

Czego odbiorcy mogą spodziewać się po koncercie "LIVE After Zenith", który zagrasz już 8 stycznia w Inowrocławiu?

Zagramy oczywiście materiał z płyty "Zenith Acoustic" plus kilka cudzych kompozycji i być może sympatyczną niespodziankę. Czy będzie to zwykłe odegranie albumu? Oczywiście nie, bo zamierzamy oddać się tym kompozycjom, świetnie się bawiąc na scenie i postaramy się w tę zimową, muzyczną podróż zabrać słuchaczy. To nie może być zwyczajny koncert.