"Nacinane płaty to najdroższa forma karpia, jaka jest. Wliczając robociznę i inne koszty, takie elementy ryby mogą być nawet trzy razy droższe niż cała ryba" - przekazał prezes Towarzystwa Promocji Ryb "Pan Karp" Zbigniew Szczepański. Przyznał, że w tym roku ceny karpi są wysokie, a podaż mniejsza niż w ostatnich latach.
Filety karpia pakowane na tackach, sprzedawane w dyskontach - to obecnie wydatek rzędu 40 zł za kg.
"W ubiegłych dwóch latach ceny tych ryb były zaniżane, bo był +dyktat+ dużych sieci i przetwórni. Było parcie na obniżenie ceny, co odbijało się na producentach ryb" - wyjaśnił Szczepański. Jak mówił, w tym roku sytuacja się zmieniła, bo produkcja jest mniejsza niż w latach ubiegłych. O ile mniejsza - nie wiadomo, ale nie ma hodowców, którzy powiedzieliby, że mają tyle samo ryby co w ubiegłych latach.
Prezes "Pana Karpia" przypomniał, że w ubiegłym roku pozyskano 20-21 tys. ton karpi; to "normalna" wydajność polskich stawów karpiowych. Na tym, że w tym roku ryby jest mniej, zaważyło, że w poprzednich latach źle wyhodował się materiał zarybieniowy i nie było narybku do obsadzenia stawów. (hodowla karpia na rynek trwa 2-3 lata). Brakowało tzw. kroczka (ryba 2-letnia), a ryby jednoroczne, które mogłyby "nadgonić" i nadawałyby się do odłowu w grudniu, nie miały sprzyjających warunków pogodowych; maj był zbyt zimny - wyjaśnił.
Obecnie żywe karpie są sprzedawane w hurcie przez gospodarstwa rybackie w cenie 12-13 zł za kg. W tej formie sprzedaje się jednak mniej ryb niż w poprzednich latach. W tym roku nastąpiła spora zmiana w handlu rybami. Niektóre sieci handlowe całkowicie zrezygnowały z zakupu żywych ryb na rzecz ubitych, sprzedawanych w skrzyniach z lodem. Oznacza to istotne zwiększenie nakładów pracy w gospodarstwach rybackich. Wówczas ubita ryba kosztuje już ok. 20 zł/kg - poinformował prezes.
Do niedawna rybacy nie zajmowali się wstępnym przerobem ryb, np. patroszeniem, i wozili żywe karpie do zakładów przetwórczych. Przetwórnie wymuszały na rybach niskie ceny w granicach 6-8 zł/kg. Taki "dyktat" spowodował, że rybakom zaczęło się opłacać zakładanie małych, prostych przetwórni, np. do ubijania i patroszenia karpi. Ale nawet takie przetwórstwo jest nie dla wszystkich - bo trzeba m.in. spełniać odpowiednie warunki sanitarne oraz mieć wyszkolonych ludzi - zaznaczył Szczepański.
Dodał, że dla pojedynczych gospodarstw rybackich opłacalne jest inwestowanie w dalszy przerób, np. przygotowanie filetów na tackach do sprzedaży. Choć pojawiają się już lokalne przetwórnie, które chcą świadczyć usługi dla grup gospodarstw rybackich. Mają one przewagę, gdyż duże przetwórnie ryb znajdują się na wybrzeżu i tam trzeba było wozić karpie. Stawy karpiowe znajdują się głównie w południowej Polsce, najwięcej w woj. lubelskim, śląskim, podkarpackim, wielkopolskim i opolskim.
Większość karpi sprzedaje się w okresie świąteczno-noworocznym, ale - jak zapewnił Szczepański, rybę lokalnie można kupić przez cały rok. Są już gospodarstwa, które oferują dania z karpia przyrządzane na miejscu. Takich "knajpek" pojawia się coraz więcej. Jest to też sposób na uzyskanie większych przychodów z produkcji surowca i prawdopodobnie dochodowy kierunek rozwoju.
Według prezesa "Pana Karpia" polscy konsumenci nie mogą w tym roku liczyć na tańszy import karpi m.in. z Czech, Węgier czy Litwy, bo i w tych krajach rybacy odczuli problemy pogodowe. "Radziłbym, żeby Kowalski nie liczył na to, że kupi rybę w wigilię" - podsumował Szczepański. (PAP)
autorka: Anna Wysoczańska
awy/ mk/