Operacja przyszycia lewej ręki 21-latkowi odbyła się pod kierownictwem dr Anny Chrapusty - specjalistki w dziedzinie chirurgii plastycznej i rekonstrukcyjnej.
Trwająca ok. sześciu i pół godziny operacja przebiegła bez powikłań. "Odbyła się we wtorek w ubiegłym tygodniu, dziś mamy czwartek, zatem dziewięć dni po Maks, w bardzo dobrej formie, nadaje się do wyjścia do domu" - poinformowała dr Chrapusta, podczas spotkania z dziennikarzami.
Choć stan mężczyzny i jego rokowania są dobre, lekarze wolą w tej kwestii być ostrożni. Przy tego typu zabiegu nie można bowiem w pełni założyć, że ręka będzie całkowicie sprawna - za sukces można uznać sytuację, w której pacjent odzyskuje sprawność na tyle, by mógł pracować.
Dr Chrapusta podkreśliła jednak, że ukrwienie i kondycja tkanek u Maksa od pierwszej doby były dobre; z kolei dobę po zabiegu pacjent ruszał już palcami na jej polecenie. "Chciałabym podejść do tego z pokorą. Wolałabym po pół roku powiedzieć: fajny wynik, popatrzcie, jak świetnie rusza rękami, aniżeli teraz mówić, że wszystko będzie super. Na pewno to jest za wcześnie" - doprecyzowała.
Co liczy się najbardziej, kiedy na stół operacyjny trafia pacjent z poważnym urazem? Specjalistka w dziedzinie chirurgii oceniła, że każda replantacja przy amputacjach wysokich jest operacją trudną, ponieważ wymaga sprawnego i bardzo szybkiego działania. Kluczowe jest m.in to, aby nie przedłużać czasu niedotlenienia tkanek.
Jak przyznała dr Chrapusta, operacja Maksa nie była najtrudniejszą, jaką dotąd wykonała; wstrząsające są natomiast okoliczności, w jakich doszło do urazu. Większość pacjentów to bowiem ofiary nieszczęśliwych wypadków w pracy lub w domu.
"Najtrudniejsze replantacje to te, gdzie musimy wykonywać bardzo małe zespolenia naczyniowe. Amputacje palców wymagają większego kunsztu chirurgicznego, natomiast amputacja wysoka wymaga dużo większej sprawności działania i szybkości" - wyjaśniła doktor.
Obecny na spotkaniu z dziennikarzami Maks zapewnił, że zamierza teraz skupić się na rehabilitacji. "Czuję się bardzo dobrze. Ręka przyszyta, wszystko jest na swoim miejscu. Trochę boli, ale jest dobrze" - podkreślił.
Mówiąc o okolicznościach zdarzenia, do którego doszło w Leżajsku (woj. podkarpackie) wskazał, że został niespodziewanie zaatakowany, kiedy rowerem jechał do kolegi. Do szpitala, jak ocenił, trafił po około dwóch-trzech godzinach od momentu napaści. Zdając sobie sprawę z rodzaju urazu, obawiał się, że stracił rękę na zawsze, jednak udało mu się wezwać karetkę i w porę udzielono mu specjalistycznej pomocy.
To właśnie taka pomoc jest kluczowa, gdy dojdzie do urazu. Ogromna odpowiedzialność spoczywa jednak na świadkach zdarzenia, np. członkach rodziny, ponieważ bardzo ważne jest prawidłowe zabezpieczenie odciętej ręki czy palca.
Jak podkreśliła dr Chrapusta, temat ten w ciągu ostatnich lat wielokrotnie powracał w mediach, a niemal codziennie lekarze przekonują się, że edukacja w tym zakresie jest niezbędna, gdyż to często członkowie rodziny jako pierwsi znajdują się na miejscu wypadku.
"Szalenie ważne jest, żeby nie było kontaktu amputowanej części - palca czy ręki - z lodem, żeby nie wkładać do zamrażalnika. Najlepiej, żeby amputowana część została owinięta wilgotnym gazikiem lub czymś, co mamy w domu, włożona do woreczka, i dopiero w tym woreczku włożona do pojemnika, w którym będzie woda z lodem - w proporcji trzy czwarte objętości wody, jedna czwarta objętości lodu" - tłumaczyła specjalistka.
Zaznaczyła przy tym, że jeśli amputowana część będzie leżała na lodzie, w trakcie transportu do szpitala może dojść do odmrożenia. Natomiast optymalna temperatura, która pozwoli przedłużyć żywotność tkanek, to cztery stopnie Celsjusza.(PAP)
nak/ zan/