Roman Polański: dobroć Stefanii Buchały była zdumiewająca
W nadchodzącym tygodniu Stefania i Jan Buchałowie zostaną pośmiertnie uhonorowani medalami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, którzy w czasie wojny ukrywali Romana Polańskiego w podkrakowskiej wsi Wysoka niedaleko Wadowic. Wyróżnienie to - przyznawane przez Instytut Yad Vashem tym, którzy w okresie Holokaustu bezinteresownie ryzykowali życie, ratując Żydów przed hitlerowcami - odbierze wnuk bohaterów Stanisław Buchała.
"Kiedy wybuchła druga wojna światowa, Żydzi w liczbie sześćdziesięciu tysięcy żyli w Krakowie obok reszty mieszkańców już od ponad pięciuset lat, całkowicie zasymilowani. Chociaż istniała dzielnica, gdzie stanowili zdecydowaną większość i gdzie mieszkała także moja babka, w najmniejszym stopniu nie przypominała ona getta, bowiem dzięki królowi Kazimierzowi Wielkiemu i jego następcom, krakowscy Żydzi byli od początku pełnoprawnymi obywatelami" - pisze Polański w swojej autobiografii "Roman by Polański".
Polański urodził się w Paryżu w 1933 r. jako syn Żyda i katoliczki pochodzenia żydowskiego, a w wieku czterech lat przyjechał do Polski. W czasie drugiej wojny światowej cała rodzina znalazła się w krakowskim getcie, a rodzice Polańskiego szukali sposobów, aby pomóc mu w ucieczce z pomocą znajomych Polaków w zamian za pieniądze lub kosztowności. Mieli nadzieję, że Roman przetrwa dzięki swojemu "nieżydowskiemu" wyglądowi i znajomości języka polskiego.
Z pomocą ojca Polański uciekł z getta w 1943 r. i początkowo przebywał kolejno z dwiema krakowskimi rodzinami - Wilków i Putków. W końcu został przywieziony do oddalonej o ok. 35 km od Krakowa małej wioski Wysoka do państwa Buchałów - prostych ubogich chłopów z trójką dzieci.
"Wysoka nie była wcale wioską w ścisłym tego słowa znaczeniu, raczej skrzyżowaniem dwóch wiejskich dróg, gdzie stał kościół, szkoła i sklep spożywczy pełniący równocześnie funkcję poczty. Buchałowie mieszkali parę kilometrów dalej, w maleńkim gospodarstwie na zboczu wzgórza, niemal całkowicie zasłoniętym drzewami" - wspomina Polański, dodając, że Stefania i Jan Buchałowie byli biedni i "mieli tylko morgę ziemi i jałówkę".
"Całe życie rodzinne koncentrowało się wokół Buchałowej, silnej, kościstej i energicznej kobiety, której zawiązana na głowie chustka była równie nieodłącznym atrybutem, co szczerbaty uśmiech. Powiew cywilizacji, jaki wnosiła do domu, sprawiał, że życie stawało się znośne. Była osobą głęboko religijną, choć się z tym nie afiszowała, łagodną i wrażliwą, acz niemal równie niepiśmienną jak mąż" - zaznaczył reżyser, wówczas ok. 10-letni chłopiec.
"Dobroć, jaką mi okazywała, była tym bardziej zdumiewająca, że Putkowie prawie nic jej nie płacili za moje utrzymanie: wyglądało na to, że większa część nieoficjalnego depozytu ojca rozpłynęła się po drodze" - dodał Polański.
Reżyser wspomina także na pozór idylliczne życie na wsi - "falujące wzgórza i gdzieniegdzie kryte strzechą chałupki, pobielane wapnem o niebieskawym odcieniu". "W rzeczywistości życie tych ludzi było codzienną walką o przetrwanie. Uprawiali pszenicę, żyto i ziemniaki. Na nasz codzienny wikt składały się posolone gotowane kartofle i zacierki, czasami - jeżeli rodzina mogła sobie na to pozwolić - doprawione odrobiną mleka" - zaznacza, dodając, że latem jadło się lepiej. "Buchałowie mieli coś w rodzaju sadu, a lasy obfitowały w grzyby i jagody" - wspomina Polański.
Chłopcu, który nie mógł z braku dokumentów chodzić do wiejskiej szkoły, przybywało gospodarskich obowiązków. Zajmował się jałówką, w porze żniw młócił zboże, obierał ziemniaki, nauczył się też pleść sznur z konopi; karmił kury, króliki i bawił się z kotem.
"Bawiłem się i z innymi chłopakami z wioski, ale nigdy naprawdę się do nich nie zbliżyłem. Nie mieliśmy wspólnych zainteresowań. Kiedyś wrzucili mnie do sadzawki z kaczkami, żebym się nauczył pływać. Wygramoliłem się jakoś z wody, udając, że omal się nie utopiłem, ale nie zrobiło to na nich wrażenia" - czytamy w autobiografii, w której Polański wspomina też, że u Buchałów przeczytał pierwszą w życiu książkę - "Pieśń o Rolandzie", znalezioną w porzuconym kufrze. "Choć na dobrą sprawę nie umiałem czytać ani pisać, jednak z wysiłkiem przesylabizowałem cały tekst" - dodał.
Czasem przypominała o sobie groza niemieckiej okupacji. Podczas zbierania jeżyn w kierunku chłopca strzelił niemiecki żołnierz. "Nagle usłyszałem świst i ułamek sekundy później huk wystrzału (...). Rzuciłem bańkę z jeżynami i pognałem co sił w nogach, by ukryć się w brzezinie. Przesiedziałem tam do zmroku. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego żołnierz wystrzelił w moim kierunku, i nigdy o tym nikomu nie wspominałem, nawet Buchałowej" - podkreślił.
Rodziców Polańskiego wywieziono do obozów koncentracyjnych - matka zginęła w Auschwitz, ojciec przeżył obóz w Mauthausen. Chłopiec z kolei mógł powrócić do Krakowa dopiero po zbliżeniu się frontu latem 1944 r. "Podniosłem głowę i wysoko na niebie zobaczyłem mnóstwo samolotów lecących w szyku bojowym. Mogły to być tylko alianckie bombowce. Serce wypełniła mi bezbrzeżna radość. Położyłem się na trawie i napawałem oczy niezwykłym widokiem" - wspomina Polański, dodając, że wrócił z powrotem do rodziny Putków, gdy "Buchałów nie było już po prostu stać na to, by mnie karmić".
Tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata wyraża hołd osobom, które w latach II wojny światowej bezinteresownie narażały życie dla ratowania swoich żydowskich przyjaciół, sąsiadów, znajomych, a często zupełnie obcych ludzi. Ogólnoświatową inicjatywę nadawania tytułu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata tym nielicznym, którzy okazali Żydom pomoc w najciemniejszej chwili ich historii, instytut rozpoczął w 1963 roku.
Do 1 stycznia 2020 roku Instytut Yad Vashem wyróżnił tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata 27 tys. 712 bohaterów, w tym - jak wynika ze statystyk - 7 tys. 112 Polaków. Tworzą oni największą grupę narodowościową wśród 51 krajów świata i stanowią ponad 25,6 proc. wszystkich uhonorowanych na świecie.
Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ wj/