Otwieranie szaf
Pierwsza kadencja nie była usłana różami. W powiecie rządziła lewica, w województwie i w kraju również, a na czele - jak mówiono wówczas "czerwonego Inowrocławia" - stała teraz prawicowo-centrowa koalicja. Nie było jeszcze możliwości sięgnięcia po unijne środki, w budżecie była spora dziura, a wiele spraw po poprzednikach trzeba było prostować, jednocześnie pamiętając o przedwyborczych obietniach. Miasto, choć z rekordową w tym czasie liczbą ludności, borykało się z wieloma problemami, o których się głośno mówiło: stosunkowo wysokim bezrobociem, niezreformowaną komunikacją, niejasnym finansowaniem sportu, czy upolitycznieniem miejskich spółek. Paradoksalnie, po latach w ocenie mieszkańców wiele z tych spraw wciąż wymaga poprawy.
Warto przypomnieć, że Ryszard Brejza nie wprowadził wówczas do rady miejskiej zbyt wielu radnych - musiał on liczyć się z koalicjantami takimi jak Jan Koziorowski z Małą Ojczyzną, któremu dał fotel przewodniczącego rady, czy zastępcą Jackiem Olechem z własnego komitetu, który parę lat później stał się jego głównym politycznym oponentem w samorządzie (a którego zwolnił jeszcze przed końcem pierwszej kadencji). Porozumienie Samorządowe, któremu patronował, było koalicją osób związanych zarówno z PiSem, jak i z PO, a także samorządowców, którzy nie chcieli utożsamiać się z konkretną partią. Pierwsza kadencja Ryszarda Brejzy jawiła się jako uporządkowanie spraw po poprzednikach i taką była. Nie było wielkich inwestycji, ale też oczekiwania nie były zbyt duże. Te urosły w kolejnych latach.
Z wiatrem i pod wiatr
Krytycy prezydenta Inowrocławia często mają mu za złe zmianę poglądów na niektóre kwestie. Nie da się ukryć, że przez ponad 20 lat Ryszard Brejza zmieniał swoje nastawienie wobec wielu spraw. Na początku swojej prezydentury jawił się jako przeciwnik stawiania w mieście zagranicznych marketów. A przynajmniej tych, które pod względem lokalizacji, czy estetyki nie oferowały zbyt wiele, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała te poglądy. Ostatecznie, głosami radnych jego ugrupowania, dał zielone światło galerii handlowej na Rąbinie, a później nie sprzeciwiał się powstawaniu kolejnych dyskontów i parków handlowych. Wsłuchiwał się zresztą w głos tych mieszkańców, którzy chcą mieć jak największy wybór i dostęp do sklepów. Jednocześnie nie proponował innych rozwiązań urbanistycznych, jak na terenie po dawnym PKS-ie, będącym we własności województwa, a sprzedanym prywatnemu inwestorowi pod niezbyt urodziwy park handlowy.
Inny przykład. Ryszard Brejza zaprosił dziennikarzy na mostek nad dużym stawkiem w Solankach, ukazując pewne zagrożenie dla uzdrowiska w... wiatrakach zlokalizowanych w rejonie Cieślina, a widocznych z Inowrocławia. - Prezydent już kilka lat temu ostrzegał przed skutkami psucia krajobrazu Inowrocławia przez zbudowanie dwóch wiatraków w rejonie Solanek. Wówczas został ośmieszony. - to słowa ówczesnej rzecznik Urzędu Miasta, które mogą brzmieć teraz absurdalnie. Ale były faktem. Wiatraki w gminie Inowrocław nie tyle były problemem estetycznym, co argumentem władz w sprawie poszerzenia Inowrocławia o tereny wiejskie, bo "miasto się dusi", a rolnicy wcale nie zajmują się rolnictwem, tylko udostępniają cenne grunty pod elektrownie wiatrowe. Nie da się ukryć - Inowrocław pod względem gęstości zaludnienia wciąż plasuje się w krajowej czołówce, w dłuższej perspektywie brakuje terenów pod inwestycje i mieszkalnictwo, i z tym problemem będą mierzyć się kolejni włodarze. Przykład ekologicznych wiatraków w obliczu zmian klimatu z pewnością był mocno kontrowersyjny. Na pewno nie przekonał on mieszkańców okolicznych wsi, którzy odmówili przyłączenia do Inowrocławia.
Otwarcie na różne środowiska
Wybory samorządowe w 2006 roku w Inowrocławiu wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Nie wszyscy o tym pamiętają, ale to właśnie PiS - na fali ogólnopolskich wyborów parlamentarnych - uzyskało wtedy w naszym mieście największe poparcie i wzięło najwięcej mandatów w Radzie Miejskiej, zdobywając też dodatkową premię dzięki tzw. blokowaniu list. Ryszard Brejza kandydował z własnego komitetu, ale partia Kaczyńskiego popierała jego kandydaturę. Startujący z Platformy Obywatelskiej Janusz Kiszka otrzymał raptem 4% poparcia. Nie był to jednak czas, w którym tzw. "wielka polityka" wlewała się do samorządu. Liczyło się nazwisko, własne dokonania i obietnice. Co ciekawe, zwycięskie PiS zadowoliło się wówczas tylko stanowiskiem zastępcy prezydenta dla Ireneusza Stachowiaka, natomiast przewodniczącym rady został Tomasz Marcinkowski, związany z oświatową Solidarnością, a piastujący to stanowisko do chwili obecnej.
Brejza w tym czasie współpracował z wieloma przyszłymi konkurentami w wyborach - Januszem Radzikowskim, czy wspomnianym Ireneuszem Stachowiakiem, otwierał się na nowe środowiska w mieście - społeczne, biznesowe i kulturalne. W radzie twardą opozycję stanowili SLD i Jacek Olech, którego na fotelu zastępcy prezydenta (jeszcze przed wyborami) zastąpił Wojciech Piniewski, obecny włodarz miasta. Co pewien czas mieszkańcy byli jednak świadkami, czasem małostkowych, konfliktów na linii miasto - powiat i miasto - gmina, szczególnie po ogłoszeniu planów powiększenia obszaru Inowrocławia. Jednocześnie dość żwawo tworzyły się plany inwestycyjne miasta - powiększono Park Solankowy, zrewitalizowano część śródmieścia, wybudowano nowy basen, podjęto się modernizacji obiektów sportowych i kulturalnych.
Inwestycja numer jeden
Najpilniejszą sprawą do rozwiązania była jednak budowa obwodnica Inowrocławia. Choć prace planistyczne w GDDKiA toczyły się dość sprawnie, to brakowało politycznej woli w Warszawie na sfinansowanie inwestycji. Także przez partię, z którą Brejza utożsamiał się w kolejnych latach, szczególnie po tym, gdy jego syn został posłem. Ówczesny minister Platformy Obywatelskiej Sławomir Nowak skreślił inowrocławską obwodnicę z inwestycyjnej listy i dopiero zakulisowe działania - w czasie, gdy zastąpiła go Elżbieta Bieńkowska - przyniosły oczekiwany rezultat. Wcześniej samorządowcy, wspólnie z mieszkańcami, wielokrotnie i nierzadko ponad podziałami protestowali w tej sprawie, także pod kancelarią premiera Donalda Tuska. Ostatecznie obwodnica została otwarta w 2017 roku, a w całości dwa lata później. Choć nie bez mankamentów. Krytycy wskazują na brak pasa awaryjnego oraz małą liczbę zjazdów - początkowo nie planowano nawet budowy węzła w Markowicach, który ostatecznie dobudowano po kilkunastu miesiącach. Oddanie do użytku obwodnicy miało już miejsce w czasie, gdy w kraju rządziła parta PiS. I to właśnie ci politycy grali pierwsze skrzypce przy symbolicznym przecinaniu wstęgi. Ale nawet najbardziej zagorzali krytycy prezydenta miasta musieli uznać jego rolę w powstaniu trasy, dzięki której tranzyt omija nasze miasto.
Już wkrótce kolejna część materiału.