W linii prostej z miejscowości Dover do Calais jest do pokonania około 34 km, Rafał przepłynął w sumie 60 km. Próbę przerwano, nie było innego wyjścia poza "wyjściem z wody". Za silny prąd i wiatr i za duża fala. - Mam tę świadomość, że z któregoś płynięcia mogę nie wrócić, ale z każdego chcę wrócić - to słowa Rafała.

Historia Rafała Domerackiego pokazuje, jak ważne w życiu jest to, żeby wyznaczać sobie cele i wytrwale dążyć do ich realizacji. Uświadamia również, że nigdy nie jest za późno na odkrywanie w sobie nowych pasji. Przecież tak właśnie było w przypadku Rafała. Przypomnijmy - 35-letni inowrocławianin nauczył się pływać w wieku 30 lat. Bardzo szybko zaczął odnosić pierwsze sukcesy, o których szerzej pisaliśmy tutaj. Próba przepłynięcia Kanału La Manche miała miejsce w nocy z wtorku na środę, około godziny drugiej naszego czasu (z 13 na 14 czerwca). Inowrocławianin na miejsce przyjechał kilka dni wcześniej, co dało mu czas na aklimatyzację i ostatnie treningi. Potem spotkanie z kapitanem łodzi "Masterpiece" i ustalenie godziny wypłynięcia. Gotowi.

Ciemno, zimno i do domu daleko, ale na pokładzie łodzi, razem z Rafałem była jego ekipa. Począwszy od Marcina Pieńkowskiego - specjalisty od spraw organizacyjnych oraz pokładowego fotografa, po Jakuba Ślachetkę - fizjoterapeutę, który przygotował Rafała tak dobrze, że ten po przepłynięciu 60 km nie czuł bólu ani jednego mięśnia. Przez Monikę Stanną, która odpowiedzialna była za wsparcie i przygotowywanie posiłków podczas płynięcia. Kończąc na trenerze - Tomaszu Pąchalskim i jego nieocenionym wkładzie w ten niesamowity wyczyn Rafała. Podobno dzięki Tomkowi, cała załoga chodziła jak w zegarku! Z daleka pomagali jeszcze Monika Wiśniewska, która doradza prawnie w stowarzyszeniu "Korony Oceanów" i wielu innych. No i sam pływak, który znalazł się na tym pokładzie dzięki własnemu wkładowi - dosłownie! Bo inowrocławianin, żeby spełnić to marzenie, musiał wziąć kredyt.

Członkowie ekipy to ludzie z całej Polski. Pomagają bezinteresownie. A co dla Rafała zrobiło jego rodzinne miasto? Otóż długodystansowiec unikał odpowiedzi na to pytanie. Skupmy się zatem na tym, co jest i będzie, a nie na tym, co było. Najpierw jednak, przeżyjmy to jeszcze raz. Oto kilka najciekawszych faktów na temat wyprawy Rafała Domerackiego po marzenia.



Najpierw powiedz, jakie było Twoje pierwsze wrażenie po przyjeździe na miejsce?

Rafał Domeracki: Widoki… Przypływy i odpływy w Anglii. Różnica poziomu wody jest około 6 metrów. Także łódki są zaparkowane na piasku. Trochę się zdziwiłem (uśmiech).

Jak zareagowałeś na informację od kapitana łodzi, że wypływasz w nocy?

Rafał: W ogóle to Fred (kapitan łodzi Masterpiece - przyp. red.) podczas spotkania powiedział mi, że wypływam o dwunastej w nocy, ale nie dodał, jakiego dnia. Wszyscy myśleliśmy, że chodzi mu o dzień rozmowy! I zrobiłem się wtedy trochę „miękki” (śmiech). Byłem niewyspany i wyszłoby w sumie, że byłbym 36 godzin na nogach przed tym wypłynięciem. Na szczęście po kwadransie, Fred sprecyzował, że chodzi o dwunastą w nocy dnia następnego. Przyjąłem to do wiadomości.

Jak wyglądały chwile przed wypłynięciem?

Rafał: Ostatni trening miałam we wtorek rano, potem rekreacja, jedzenie i sen. Następnie zbiórka przy łodzi i punkt 00.00 czasu lokalnego wypływaliśmy na miejsce startu. Podczas 40-minutowej podróży była rozgrzewka, potem 15 minut przygotowania mnie do płynięcia. Punkt 1.00 wychodziłem z łodzi i musiałem dopłynąć do brzegu. Poszło mi to bardzo szybko, nawet nie zdążyła mnie schłodzić woda (śmiech). Pamiętam, że było strasznie ciemno jak wskoczyłem do tego morza i w zasadzie dla mnie ten brzeg to wszędzie był - no tak było ciemno! (śmiech). Do tego nie zostałem uprzedzony, że plaża jest kamienista, więc wychodziłem z wody jak pijany po tych kamieniach. Na szczęście nie rozciąłem sobie nogi. Potem stanąłem na plaży i czekałem na umowny sygnał. Wyobraźnia zaczęła pracować - szum morza, za mną klif, a kapitan trzymał mnie w tej niepewności tak z cztery minuty... W końcu trzy razy mrugnięcie światłem reflektorów i mogłem wypływać. Chciałem jak najszybciej znaleźć się koło łodzi.

Pierwsze uczucie?

Rafał: Zimno mi było (śmiech), gdzieś ta świadomość, że słońce wstanie około godziny 4 nad ranem i wtedy zrobi się jeszcze zimniej. Jednak jest ta granica, gdzie człowiek po prosu przyzwyczaja się do tego zimna. No i standardowa walka się zaczęła - 15 minut płynięcia, 10 sekund karmienia i tak cały czas do przodu.



Jak wyglądało żywienie?

Rafał: Podawana jest butelka - 250 ml z napojem na tyczce. Podpływałem do łodzi, przechodziłem do stylu grzbietowego - jedną ręką i nogami dalej płynąłem, a drugą ręką odbierałem od trenera buteleczkę, przechylałem i to jest dosłownie 10 sekund - i z powrotem na kraul, i dalej do przodu.

Co było w tej buteleczce?

Rafał: Węglowodany, na których przyzwyczajam się pływać cały rok. Był to jakiś smak pomarańczy, ale naturalnej. Dlatego bardzo dobrze przebiegało żywienie podczas płynięcia - nie odbijało mi się, nie zwracałem i wszystko trawiłem. To było wszystko super dopracowane, wspólnie z trenerem. Podczas tych dziecięciu sekund była okazja na to, żeby spytać mnie, czy mam ochotę na coś innego podczas następnego karmienia.

I naszła Ciebie ochota na coś specjalnego?

Rafała: Tak, zapragnąłem dwóch kostek czekolady. Już po przepłynięciu Gopła wiedziałem, że mam takie zachcianki, jak kobieta w ciąży (śmiech). I tak podczas kolejnego karmienia do butelki zostały wrzucone kostki czekolady. Po wypiciu została mi na zębach i tak podczas płynięcia ta słodycz roztapiała mi się w ustach.

A jakie jest Twoje najpiękniejsze wspomnienie?

Rafał: To, gdy zrobiło się jasno, wstało słońce i pojawiły się statki wielkości naszych inowrocławskich wieżowców. I wydawało mi się, że zaraz w któryś uderzę! To one utkwiły mi najbardziej w pamięci. A także moment, kiedy trener pisał mi na kartkach ile kilometrów mamy już przepłynięte. Po blisko dziesięciu godzinach były 33 km - myślałem, że oni mnie tam kłamią (śmiech), żebym szybciej płynął. Ja będąc w wodzie, nie wiedziałem na jaki dystans płynę. Już sobie wtedy mówiłem, że z takim czasem będę drugi po Sebastianie (Sebastian Karaś, rekordzistą Polski na Kanale La Manche, w 2015 roku przepłynął go w 8 godzin 50 minut - przyp. red.). Potem trener pokazał kartkę, że płyniemy na 43 km, więc mówię sobie, jeszcze te 10 km zostało. Potem pojawił się komunikat, że płyniemy na 50 km...

Skąd te różne długości?

Rafał: Silne prądy. Ja po drodze przebijałem kilka razy przez bardzo silne prądy. Były momenty, gdzie płynąłem jeden kilometr przez 40 minut. Stałem praktycznie w miejscu. Tam była cały czas walka - jak nie z zimnem to z prądami.



Miałeś bliskie spotkanie z meduzą?

Rafał: Tak, kilka razy zostałem oparzony. Jednak, żeby odczuwać to jakoś specjalnie, to musiałbym być oparzony przez sto meduz. Może i minąłem tyle, a kilka z nich to takie konkretne były! Gdzieś przy końcu trasy załoga widziała nawet delfina.

Kiedy pojawiła się pierwsza myśl, komunikat, że trzeba podjąć decyzję o zakończeniu próby?

Rafał: Nie było takiego komunikatu. Do samego końca była myśl, że damy radę. Te 1,5 km do brzegu, to już było widoczne gołym okiem. Jednak po czterogodzinnym płynięciu w miejscu, trener musiał podjąć trudną decyzję. Byłem 15 metrów od łodzi, żywienie już zrobiliśmy co 10 minut, bo coraz więcej energii potrzebowałem. Jak dopływałem te 15 metrów na jedzenie i trener podał mi tę butelkę na sznurku, to w przeciągu sekundy ten sznurek był już tak naprężony, że nawet nie miałem możliwości dopić do końca porcji jedzenia. Wypuściłem butelkę, minęło dosłownie kilka sekund i ja znowu byłem te 15 metrów od łodzi. To już były bardzo niebezpieczne warunki. Potem dostałem komendę, że czas na kolejne jedzenie. Podpłynąłem, a tam jedzenie nie ma! I już wiedziałem, że coś jest nie tak. Trener powiedział mi wtedy, że to już koniec i mam wejść na łódź. Na pokładzie dowiedziałem się, że to była decyzja Tomka, a w tym momencie kapitan wyszedł i poinformował nas, że ze względu na silne prądy morskie i złą pogodę przerywamy płynięcie. Więc trener uprzedził go w tej decyzji. Dobrze ocenił sytuację. Po 15 godzinach pływania w tak zimnej wodzie, nie wiemy czy za chwilę nie poszedłbym na dno. Dlatego dziękuję Tomkowie, że podjął tę decyzję. Lepiej teraz skończyć - mówił - i wrócić tu za rok, niż nie skończyć i już nigdy nie wrócić...



Czujesz niedosyt?

Rafał: Absolutnie nie! Cieszę się, że nie zakończyłem tego płynięcia po godzinie czy dwóch. Czuję, że odniosłem sukces. Wszyscy, cała ekipa - jesteśmy zadowoleni. Wiem, że to są tylko pieniądze i znowu jestem gotów je zapłacić. Ten kanał mnie nie przeraził, nie przerósł.

Jakie są Twoje plany?

Rafał: Teraz regeneracja. Ciężko jest mi się odnaleźć w tej szarej rzeczywistości. Nie mogę iść na basen i dla mojego dobra nie mam trenować. Musze mieć silną psychikę, bo długodystansowiec pracuje cały rok na jedno ważne płynięcie. Mam jakieś starty kontrolne w międzyczasie, ale nic takiego, czym można by się ekscytować. Od września jest powrót do treningów, przygotowanie. Zobaczymy czy dostaniemy zgodę na przepłynięcie Kanału La Manche i na Gibraltar, więc w 2018 roku może odbędą się dwa płynięcia. Wszystko zależy od finansów, bo o przygotowanie się nie obawiam w ogóle. Chciałbym też od września ruszyć ze swoim klubem pływania zimowego.

Rozumiem, że w Inowrocławiu?

Rafał: To wszystko zależy. Zobaczymy... czy przypadkiem nie czeka mnie przeprowadzka do innego miasta.

A jak byś zachęcił do pływania zimowego?

Rafał: To hartuje organizm, wzmacnia charakter, a poza tym pływanie w zimnej wodzie, raz w tygodniu jest świetną regeneracją dla organizmu. A do klubu będzie mogła dołączyć każda osoba, która potrafi utrzymać się na wodzie. Biegaczy, osoby, które często chorują, wszystkich! Informacje będą pojawiały się na moim fanpage. Będę również dawał o sobie znać za pośrednictwem rożnych innych akcji, o których będę sukcesywnie informował.

Dziękujemy za rozmowę.

Rafał: Dziękuję wszystkim tym, którzy mnie wspierają! Dziękuję i do zobaczenia. [AJ]