Co należy do jego zadań? W jaki sposób pomaga? Co można, a czego wręcz nie powinno się robić? Jak wygląda życie z psem przewodnikiem? Między innymi o tym przeczytacie w naszej rozmowie z panią Kasią.

Od kiedy zauważyła Pani, że ma problemy ze wzrokiem?

Katarzyna Głowacka: W moim przypadku to była postępująca choroba genetyczna. Od dzieciństwa miałam kłopoty ze wzrokiem. Rodzice jakoś nie zwracali uwagi na to, że mogę czegoś nie widzieć, a ja z kolei nie wiedziałam, że można widzieć inaczej. Nie przeszkodziło mi to jednak w ukończeniu szkoły i nie była to ta, dla niewidomych.

Kiedy i dlaczego postanowiła Pani postarać się o psa przewodnika?

Jestem osobą komunikatywną, nie lubię monotonii, często podróżuje, przemieszczam się, więc pies miał ułatwić mi szybsze i zapewne bezpieczniejsze poruszanie się. Nadszedł czas, kiedy dojrzałam do decyzji o staranie się o psa przewodnika. To było w 2006 roku. Pierwszy pies, jakiego miałam to była Greta – czarna labradorka. Starałam się o nią poprzez Polski Związek Niewidomych. Szkolił ją pan Jerzy Przewięda. Niestety Greta chorowała na stawy, miała przeszczep komórek macierzystych – operacja co prawda udała się, ale 3 miesiące później u suni wykryto stan zapalny trzustki. Niestety już od dwóch lat nie ma jej ze mną.

A jak było z Maratem?

Marat jest ze mną od marca ubiegłego roku. Otrzymałam go z Fundacji Labrador z Poznania.

Jak wygląda cała procedura starania się o psa przewodnika?

Kiedyś składało się wniosek do PZN, gdzie organizowane było również szkolenie na orientację przestrzenną. To było wymagane do złożenia wniosku i jednocześnie było takim egzaminem wstępnym. Potem cała procedura – wysyłanie dokumentacji do Warszawy. Ważne było to, że ukończyłam ten egzamin pod kątem posługiwania się białą laską, i z psem przewodnikiem. To jest bardzo istotna sprawa. Ludzie często myślą, że pies tak naprawdę załatwi wszystko. Pies, owszem wiele pomaga, ale to człowiek wydaje komendy. Także to od nas zależy, jak dobrze orientujemy się w przestrzeni. Pies ma pomagać poruszać się bezpiecznej, szybciej, pewniej. Do psa należy to, żeby pokazał każdy krawężnik przy przejściu, żeby pokazał wyznaczone miejsce typu ławka, przychodnia, poczta, ale to człowiek decyduje co ma pies zrobić i wydaje komendy. Jeżeli jest jakieś skrzyżowanie i jest przejście to ja muszę określić, czy chcę iść w prawo, lewo czy na przód – więc szkolenie wszędzie wygląda bardzo podobnie. Po wysłaniu dokumentów pozostało czekać na decyzję, czy zakwalifikowałam się na wstępne egzaminy. W stolicy miałam 3-dniowy egzamin z orientacji przestrzennej w obecności niezależnych instruktorów wyznaczonych przez zarząd główny PZN w Warszawie. Celem tego egzaminu było sprawdzenie w jaki sposób poruszam się na nieznanym terenie, czy jest to bezpieczne. Natomiast do fundacji Labrador wystarczyło złożyć wniosek drogą elektroniczną. Był on w formie takiej prośby z mojej strony – gdzie opisywałam moją sytuację, że straciłam poprzedniego psa itd... Zdecydowałam się akurat na tą fundację, bo jest to jedyna fundacja w Polsce szkoląca psy asystujące dla niewidomych, która wydaje certyfikat międzynarodowy. Co oznacza, że pies ma uprawnienia we wszystkich krajach UE, jako przewodnik.

Podróżuje Pani?

Tak, uwielbiam podróże. Byłam już w Maroko, na Cyprze czy Gran Canaria, a to dzięki moim dwóm synom. Z Maratem byłam w Londynie. Lubimy również jeździć po Polsce.

Jak długo czekała Pani na psa?

Czekałam stosunkowo niedługo, bo około roku. Wybrano psa, który według fundacji, swoim temperamentem i zachowaniem pasował do mojej osobowości i sposobu poruszania się. A określa się to na podstawie wywiadu środowiskowego. Wcześniej był przeprowadzany ze mną taki wywiad z psychologiem i instruktorami szkolącymi psy. Więc miałam taką godzinną rozmowę z panią psycholog, potem orientacja przestrzenną z instruktorem i spacer po Poznaniu. Po około pół roku później, szkolenie już z wybranym dla mnie psem.



Czy takiego psa dostaje się na własność?

W PZN po przekazaniu psa, stawałam się od razu jego właścicielem, a tutaj jest tak, że jestem użytkownikiem psa, a jego właścicielem jest ciągle fundacja.

Czy musiała Pani pokryć koszty zakupu psa?

W PZN trzeba było wpłacić 20 % środków własnych za psa – pamiętam, że poświeciłam na to moje całe dwie renty. Z fundacji otrzymałam psa bezpłatnie.

Jakie minusy nie bycia właścicielem Pani dostrzega?

Nie mogę decydować o wszystkim sama. Podam przykład, dochodzi kwestia operacji. Marat ma implant i osiem śrub, bo zerwał wiązadło krzyżowe, ma uszkodzoną łękotkę. Decyzja o tym, że potrzebna jest operacja spadła na nas z dnia na dzień, a musiałam wszystko z fundacją uzgadniać. Natomiast koszt operacji spadł wyłącznie na mnie…

Koszty utrzymania nie są zwracane?

Koszty utrzymania takiego psa spadają na nas. Jeśli chodzi o karmę i jakieś szczepienia ochronne – takie podstawowe utrzymanie, to wychodzi jakieś 3000 zł rocznie. Ja jestem w stanie utrzymać go i wszystko jest ok, dopóki pies nie zachoruje. Kiedyś, o ile pamiętam do 2009 roku PFRON zwracał część kosztów utrzymania – niemało, bo aż do 80 % na obsługę weterynaryjną i karmę. Teraz pieniądze są tylko przeznaczane na szkolenia nowych psów, a samo utrzymanie już pracujących psów jest w naszym zakresie. Możemy to odliczyć, co prawda z podatku rocznego, ale z tego starcza zaledwie na dwa worki karmy. Zawsze to jednak coś.

Czy zatem stara się Pani o jakieś środki gdzie indziej?

Przyznam szczerze, że sama staram się o środki ze starostwa i zawsze coś tam dla mnie wygospodarują. Pomogli mi również w sfinansowaniu tej operacji. Bo w takiej sytuacji, gdzie z dnia na dzień pies zrywa wiązadło to ja nie mam skąd wyłożyć 3000 zł na operację. Zrzuciliśmy się z synami, i wystosowałam prośbę do starostwa o pomoc w dofinansowaniu kosztów operacji.

Czy Inowrocław jest przyjazny osobom korzystającym z pomocy psa przewodnika?

Jest coraz lepiej. Aczkolwiek ciągle, szczególnie wśród osób starszych panuje takie przeświadczenie, że pies to tylko do budy. Widzę, że ludzie są chętni do pomocy, ale nie zawsze wiedzą jak to zrobić. Teraz mamy przepisy prawne dotyczące psów asystujących, ale żadne przepisy nie pomogą, jeśli nie zmieni się ludzka mentalność. Potrzebne jest zrozumienie, że dla nas taki pies, jest jak wózek inwalidzki dla innych, czy kule. Ja z Maratem chodzę na takie spotkania do szkół i przedszkoli, gdzie uświadamiamy dzieciom, że są osoby niewidome, że korzystają z pomocy takiego psa. Udzielamy się podczas różnych akcji, także staram się, żeby było nas widać. To taki mój wolontariat i jestem bardzo szczęśliwa, kiedy mogę to robić.

Na co zwraca Pani uwagę dzieci podczas takich spotkań?

Wyjaśniam, że w momencie, kiedy Marat jest ze mną, należy zapytać o to, czy można go pogłaskać. Duży nacisk kładę na to, żeby go nie dokarmiać. Kiedy jest w pracy ma wtedy założoną specjalną uprząż, gdzie jest napisane, że jest to pies asystujący i proszę nie rozpraszać. Niestety wiele osób się do tego nie stosuje. Biszkoptowe labradory są znane z tego, że są pieszczochami, łasuchami i kochają ludzi i aż nie można ich nie pogłaskać. Jednak, jeśli jest w pracy to on musi się skupić na tym, co robi. Jeśli ktoś go będzie wołał, czy coś mu do jedzenia podsuwał, no to wiadomo, że go to rozproszy. A ja muszę polegać na jego skupieniu czy to przy przejściach np., kiedy wydam komendę na przód, a coś będzie jechało on musi zastawić mi drogę, żebym nie przeszła, musi być w stanie ostrzec mnie przed różnymi wiszącymi reklamami, wystającymi gałęziami – przed wszystkimi przeszkodami na wysokości mojej głowy. Różne dziury na chodnikach, otwarte drzwi samochodów dostawczych – sama nie jestem w stanie tego pokonać. Dlatego tak ważne jest, żeby nie rozpraszać psa.

Jak nagradza Pani Marata za jego ciężką pracę?

Jakimś smakołykiem no i oczywiście każdy pies musi się wybiegać. Pies chętnie pracuje, lubi nowe wyzwania. Jednak najchętniej to by tylko biegał i wąchał wszystko dookoła, więc taka praca, kiedy musi być skoncentrowany skupiony na mijanych przeszkodach, uważać nie tylko pod swoje łapy, ale i pomagać mi nie wpaść w dziurę czy w coś nie uderzyć – jest trochę wbrew jego naturze. Wiec, jak wraca po trasie, którą musi ze mną pokonać, jest zmęczony. Wtedy musi odreagować stres z tym związany. Ja chętnie pozwalam mu się wybiegać. W taki sposób może, odpocząć, odreagować. Biega sobie, a na komendę wraca. Oczywiście puszczam go w miejscu, które znam i które jest bezpieczne. Pies ma wtedy założoną pomarańczową, odblaskową kamizelkę.

A jak wyglądają Pani wyjścia do sklepu, restauracji? Jak korzysta się z komunikacji miejskiej?

W tej chwili nie ma z tym problemu. Oczywiście przepisy to regulują… ale zdarza się jeszcze, że ktoś powie coś nieprzychylnego, jednak z reguły ludzie są przyjaźni. Jeśli chodzi o wejścia do restauracji, to też raczej nie ma problemu. Czasami padają, ale bardzo grzeczne zapytania, upewnienie się, że to jest pies przewodnik i czy mogę pokazać dokumenty. Jeśli spotykamy się z grupą dzieci, to jestem pytana o to, czy pies jest szczepiony itd. Podczas korzystania z komunikacji miejskiej - poza pilocikami, które pomagają w odczytaniu numeru autobusu, dużym ułatwieniem jest dla nas, kiedy ludzie wpuszczają nas, jako pierwszych do autobusu. Wtedy nie zastawiamy nikomu drogi, nie depczemy się nawzajem.



Wiem, że jest Pani czynna zawodowo. Czym się Pani zajmuje?

Pracuję przy komputerze i zajmuję się pozycjonowaniem stron.

A co lubi Pani robić w wolnym czasie?

Bardzo lubię piec – nie tylko dla siebie. Lubię muzykę klasyczną. Z poprzednim psem - Gretą jeździłam do filharmonii, ale nie wiem jeszcze, jak Marat by się w takim miejscu zachował, bo niektóre psy przy wysokich dźwiękach zaczynają wyć. Muszę spróbować.

Czego by Pani sobie życzyła?

Dziękuję wszystkim za życzliwość i zrozumienie. Liczę na to, że niechęć, bariery zachowań nielicznych osób, instytucji wynikają z niewiedzy. Mam nadzieję, że zostaną przełamane dzięki lepszej znajomości tematu. Na pewno media odgrywają w tym dużą rolę.

Dziękujemy za rozmowę. [AJ]