Muzyka w graniu na czekanie w Twoim telefonie nie jest przypadkowa, prawda?

Dawid Szatkowski: "Pszczółka Maja" jest specjalnie na takie sytuacje, jak teraz. Mam dużo pracy i nie zawsze jestem w stanie odbierać każdy telefon, a ludzie dzwonią... Nerwy im puszczają i mam nadzieję, że ta piosenka nieco ich zrelaksuje.

Jesteś z zawodu stolarzem?

DS: Stolarstwo to kolejne hobby w morzu moich rozległych zainteresowań. Nie jestem z zawodu stolarzem, wiedzę zdobywam na własną rękę czytając książki, podpatrując lepszych od siebie i praktykując na co dzień.

Dlaczego swoją kreatywność postanowiłeś przełożyć akurat na drewno?

DS: W ostatnim czasie odczuwam silną potrzebę tworzenia, a drewno jest materiałem, który w dużej mierze pozwala mi tę potrzebę realizować. Bierzesz kawałek drewna do rąk i w nim już jest przedmiot, który chcesz wydobyć. Pytanie czy masz już wystarczająco dużo umiejętności, czy musisz się jeszcze poduczyć, żeby osiągnąć to, co widzisz w swojej wyobraźni. Usuwasz z drewna tylko to, co jest niepotrzebne, a w rękach zostaje to, co sobie wymyślisz - np. deska do krojenia. Każdy może spróbować, pamiętając o kilku zasadach BHP. U mnie zaczęło się od robienia drobiazgów dla siebie, znajomych i bliskich. Ich pochlebne opinie były paliwem napędowym do zgłębiania rzemiosła.

Więc jesteś samoukiem.

DS: Nie mogę opowiedzieć, jak to kiedyś siadałem z dziadkiem, czy tatą, dłubałem z nimi w drewnie i stąd moje zainteresowanie. Jestem samoukiem. Moja droga uczenia się nowych rzeczy zawsze jest taka sama. Najpierw czytam literaturę, którą uda mi się zgromadzić na dany temat - jeśli mnie wciągnie, chce poznać dziedzinę tak bardzo, jak to tylko możliwe. Kolejnym krokiem jest znaleźć praktyka, najlepiej mistrza w swoim fachu - podglądam go i uczę się tego, czego nie udało się wyczytać z książek.

A skąd pomysł na to, żeby zająć się pszczołami?

DS: Z przypadku. Ta myśl zaczęła latać po mojej głowie już kilka lat temu, gdy mieszkałem w Olsztynie. Miałem sąsiada pszczelarza i by móc się przyjrzeć z bliska i zaspokoić ciekawość zaoferowałem swoją pomoc w pracach pasiecznych. I tak na przestrzeni tych kilku lat, raz na jakiś czas przylatywała do mnie myśl z cyklu "a może by tak wszystko rzucić i przenieść się w Bieszczady" (śmiech) i ul sobie postawić, pszczoły hodować, mieć własny miód. Jakieś 3 lata temu (już w Inowrocławiu - przyp. red.), w okolicach Święta Flagi - było tak samo zimno, jak dziś i brakowało słonecznych dni, co zapewne przełożyło się, iż postanowiłem zrealizować z pozoru szalony pomysł o pszczołach, by nieco osłodzić sobie codzienność.

Udało się?

DS: Odwiedziłem dwie pasieki z miasta, które kojarzyłem, kiedyś spacerując widziałem w tych miejscach pszczoły - pierwsza w okolicy Osiedla Toruńskiego - sympatyczny pan pokazał mi swój dobytek, a druga na "Kozówce" i tam miły gospodarz skierował mnie do właściciela tamtejszych uli. Okazało się, że to jest mój sąsiad, który mieszka na tej samej ulicy. Wybór przyszłego mentora był prosty. Po pierwszym spotkaniu z tym panem okazało się, że to najprawdziwszy "człowiek złoto". Niezwykle mądry i pełen wigoru mimo, iż już niewiele brakuje mu do setki. Wiele mnie nauczył i wciąż uczy, nie tylko o pszczołach, ale też o życiu. I tak naprawdę, to on mnie wciągnął w to wszystko na tyle, że dziś powstaje coś więcej.



Jak wyglądał Twój pierwszy ul?

DS: Dostałem go od pana Józka - wiekowy, pewnie z 50-letni wielkopolski ul wykonany z trzciny. Po niedługim czasie zacząłem rozglądać się za kupnem następnego ula. Ogromnie cenie dobre wzornictwo i jakość - niestety nic zadowalającego na rynku nie znalazłem. No i cóż, skoro nie ma, to trzeba zrobić samemu. Z czasem do książkowej konstrukcji dodałem swoje pomysły i okazały się trafione. Doceniło je środowisko pszczelarskie.

Zgłębiając branże pszczelarską, jakie wnioski wysnułeś na jej temat?

DS: Zapadła w śpiączkę. Na rynku jest kilku głównych producentów, nikt nie ma potrzeby ryzykować i szukać innowacji. To dla mnie okazja, mam unowocześnioną i dostosowaną do dzisiejszych realiów konstrukcje ula, który daje mi sporą szansę zaistnieć na rynku nie tylko polskim, ale także poza granicami kraju.

Jak duże jest zainteresowanie Twoimi ulami?

DS: Duże. I tak naprawdę jest to dla mnie nieprzewidziany problem i wyzwanie. Założeniem było, że będę miał te kilkanaście zamówień w miesiącu, zarobię pieniądze, żeby to wszystko utrzymać i żeby było jeszcze coś do skarpety. Pierwsi klienci puścili wieści dalej i posypały się zamówienia. Niestety ul padł ofiarą własnego sukcesu - nie byłem w stanie sprostać zamówieniom. Dziś moja marka PINA ma wizerunek "produkty świetne, ale trzeba na nie poczekać, oj poczekać". Muszę solidnie popracować, by usprawnić cały proces.

Zamówienia napływają z całego kraju?

DS: Tak, również od Polaków mieszkających za granicą. Ostatnio ule powędrowały na Litwę, do Szwecji i Wielkiej Brytanii. Zainteresował się nimi również pewien Włoch.

Ciągle rozwijasz swoją pasiekę?

DS: W tym sezonie jest ona bardzo zmniejszona. Rozwój firmy pochłania większość mojego czasu, nierzadko pracuję po 12 - 15 godzin. Jednak mam pewien plan, gdy sytuacja już się ustabilizuje. Chciałbym zaproponować, żeby powstała pasieka, gdzieś w bezpiecznym miejscu, ale jeszcze w zasięgu lotów pszczół, na terenie Parku Uzdrowiskowego. Chcę stworzyć produkt regionalny - "Miód Zdrojowy". W parku jest ciekawa bogata roślinność i na pewno miód będzie wyjątkowy w smaku. Między innymi z tym właśnie pomysłem zgłosiłem swój udział w tegorocznej wystawie gospodarczej w Inowrocławiu, na której będzie można obejrzeć to, co wychodzi z mojej pracowni.

A jeśli pomysł się przyjmie, wrócisz do powiększania swojej pasieki?

DS: Jeśli wypali projekt pasieki zdrojowej, to będzie korzystne połączenie kilku pasji. Pokładam w tym projekcie spore nadzieje. To byłby świetny przykład synergii lokalnego biznesu i samorządu. Obydwie strony zyskują - miód to świetny pomysł, by zareklamować miasto o najczystszym powietrzu w Polsce. W dłuższej perspektywie czasu zapewne bezpośrednio bym się tym nie zajmował, oczywiście chciałbym tam zaglądać i mieć to pod kontrolą. Nie sądzę jednak, że z wszystkimi pomysłami, które chcę spróbować zrealizować, miałbym czas, żeby się oddać tylko pszczelarstwu i już do końca życia "siedzieć w tych Bieszczadach" (śmiech).

A jak skomentujesz niedawne zdarzenie w Strachocinie, gdzie pszczelarzowi podpalono jego pasiekę? Zginęło około trzysta tysięcy pszczół...

DS: Jeden ul z pełnym wyposażeniem to kwestia 500 zł, jedna rodzina pszczela – od 400 do 500 zł, plus straty zysku za miód, który by sprzedał. Więc matematyka jest tu prosta. Ludzie, którzy z tego żyją, tracąc pszczele rodziny, tracą wszystko. Co najgorsze, okolica traci cenne zapylacze. A przecież Polska ma niezwykle bogate tradycje bartne i nie mało wniosła w światowe pszczelarstwo. Szkoda, że dziś mają miejsce tego typu zdarzenia.

W tej branży należy bać się konkurencji?

DS: Konkurencja to motor napędowy rozwoju i innowacji. Dobrze jeśli jest - branża wtedy zyskuje. Bez konkurencji wszystko zmierza w dół, do zera. A ja jestem dobry w tworzeniu innowacji i mam z samego procesu olbrzymią przyjemność. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź konkurencji. Mam w rękawie asy, które znów pozwolą mi odbiec do przodu.

Komu poleciłbyś takie hobby, jak pszczelarstwo?

DS: To jest bardzo przyjemna rzecz. Można odstresować się, gdy usiądziesz sobie przy ulu i patrzysz, jak one fajnie pracują. Możesz w każdej chwili podejść i tam zawsze coś się dzieje. A jak dłużej posiedzisz, to zauważysz takie rzeczy, których wcześniej nie widziałeś. Ten kolorowy pyłek - jak one go przenoszą na tych nóżkach... I masz np. w ogrodzie jakąś roślinę, która kwitnie w tym kolorze - ma taki sam pyłek i myślisz sobie, "ach, to z mojego drzewa". To takie mikro satysfakcje. Polecam każdemu, kto widzi w tym coś więcej, niż tylko zysk.

Dziękujemy za rozmowę.

Pasję i prace Dawida Szatkowskiego będzie można bliżej poznać podczas Inowrocławskiej Wystawy Gospodarczej, która w ostatni weekend maja odbędzie się w hali widowiskowo-sportowej. [AJ]