I nie jest to szczególnie zaskakujące – już dawno temu inżynier Mamoń stwierdził, że najbardziej lubimy te piosenki, które już raz słyszeliśmy, a kto nie słyszał "Przez te oczy zielone" czy "Wszyscy Polacy to jedna rodzina"? Pozostaje 30-procentowa reszta, co do której możemy przyjąć założenie, że albo w ogóle nie słucha muzyki (mimo wszystko mało prawdopodobne), albo słucha muzyki o innych, niż disco-polowe brzmieniach. Ponad 20 lat temu, w 1996 roku, znany kompozytor i gitarzysta Ry Cooder przybył na Kubę, gdzie w okolicznościach trochę przypadkowych trafił w środowisko leciwych już, ale wciąż sprawnych muzyków, których kariery zapoczątkowane jeszcze za czasów generała Fulgencio Batisty przerwała rewolucja Fidela Castro. Chociaż przygaszeni i skazani na zapomnienie, zainspirowani pasją Coodera zdecydowali się po 40. latach jeszcze raz sięgnąć po instrumenty i grać muzykę, która wkrótce stała się światowym fenomenem. W ciągu sześciu dni wspólnie z Cooderem nagrali muzykę na płytę "Buena Vista Social Club", której wydanie w roku 1997 zapoczątkowało światowy renesans trochę już zapomnianych trova, filin czy danzon. Muzycy, nie bez problemów, po raz pierwszy w życiu trafili m.in. do Amsterdamu i Nowego Jorku, gdzie ich koncerty stały się wielkimi wydarzeniami i były entuzjastycznie przyjmowane.

Ry Cooder, nadworny kompozytor Wima Wendersa, namówił reżysera do nakręcenia filmu – mając świadomość nieubłaganie mijającego czasu, chciał jeszcze za życia kubańskich muzyków opowiedzieć ich niewesołą, chociaż mimo wszystko optymistyczną historię. Gdy dwóch wybitnych artystów, a przy okazji przyjaciół, zabiera się do takiego projektu, to można spodziewać się, że powstanie prawdziwe dzieło. I tak się oczywiście stało, dokumentalny film o tym samym tytule, co wydana wcześniej płyta w przejmujący i realistyczny sposób opowiada historie kliku 70-letnich muzyków, których losy pogmatwała historia, którym rewolucja zabrała najlepsze lata i możliwości, a którzy po kilkudziesięciu latach beznadziei na nowo odkrywają muzykę, której już nigdy mieli nie grać. Zarejestrowane na taśmie fragmenty koncertów przeplatane wspomnieniami głównych bohaterów, zapisy prób i zwykłe rozmowy, mimo chwilami przygnębiającej wymowy, złożyły się na piękny obraz będący hołdem dla ich talentu, pasji i… odrodzenia.

Wielokrotnie nagradzany film wybitnie przyczynił się do wzrostu popularności płyty (sprzedano ponad 12 milionów), która dzisiaj, po dwudziestu latach należy już do kanonu muzyki latynoskiej. Jej popularność sprawiła, że tytuł "Buena VIsta Social Club" stał się rozpoznawalną na całym świecie marką, pod którą cały czas powstają nowe muzyczne projekty czerpiące garściami inspiracje z kompozycji na niej zapisanych. Wkrótce także u nas, w Inowrocławiu, będzie okazja do żywego kontaktu z muzycznym klimatem ulic Havany, które tak realistycznie Wim Wenders ukazał w swoim filmie.

12 września o godzinie 19:00 rozpocznie się koncert zespołu The Cuban Latin Jazz, w międzynarodowym składzie (Roland Grzegorz Abreu Krysztofiak - kontrabas, Taras Bakovsky - saksofon, Paweł Kukuła - piano, Dominik Jaske - perkusja), z kubańską wokalistką Yaremi Kordos obiecują muzyczną podróż na Karaiby, w której towarzyszyć mają m.in. utwory znane z "Buena Vista Social Club", ale nie tylko. Zespół pomimo niewielkiego stażu (grają wspólnie od 2017 roku), ma już na swoim koncie kilka muzycznych nagród i zdecydowanie więcej udanych koncertów, co jest dobrą obietnicą przed zbliżającym się występem.

I tu wracamy do 30% tych, którzy (podobno) disco polo nie słuchają i do 70% tych, którzy jednak tę muzykę lubią – bez względu na to, do której z tych statystycznych grup się zaliczacie, warto skorzystać z okazji i wybrać się na koncert muzyki, którą przy odrobinie skupienia odkryjecie w brzmieniach, których słuchacie na codzień. Wszak wszystko zaczęło się od jazzu. Nawet disco polo.

Już wkrótce do wygrania bilety na koncert [RG]