W swoim zakładzie, który prowadzi razem z mężem oferuje różnorodny asortyment. Jednak wzrok przykuwają jej autorskie prace, a szczególnie wyjątkowe, kwadratowe pierścionki.

Agnieszka od zawsze wiedziała, że chce tworzyć, ale ni w ząb nie rozumiała dokładnie co, więc trafiła na protetykę, gdzie szczególnie nie przypadły jej do gustu zajęcia z ortodoncji. O tym oraz o początkach - wtedy mało popularnego wśród kobiet zawodu złotnika, o jej pracach i niesamowitej wrażliwości artystki - Agnieszki Działo-Jabłońskiej przeczytacie w rozmowie poniżej.

Pochodzisz z południa kraju. Jak trafiłaś do Inowrocławia?

Agnieszka Działo-Jabłońska: Rodzice byli technologami szkła i tatę ściągnęli do huty szkła. I tym właśnie sposobem od ponad 30 lat mieszkam w Inowrocławiu. W zasadzie mogłabym powiedzieć, że jestem już inowrocławianką. Aczkolwiek wciąż ciągnie mnie na południe.


Jak zaczęła się Twoja przygoda z biżuterią w tle?

Agnieszka: Zawsze czułam w sobie potrzebę tworzenia. Pochodzę z rodziny z tradycjami artystycznymi, ale chyba z początku nie miałam odwagi pójść w tym kierunku i to dlatego trafiłam na protetykę. I tam dwie rzeczy się wydarzyły - po pierwsze zajęcia z ortodoncji, których bardzo nie lubiłam, bo to było mozolne wyginanie drutów! (śmiech) Potem, na drugim roku odlewaliśmy tzw. wkłady koronowo-korzeniowe i to właśnie wtedy odlałam swoje pierwsze kolczyki - supełki. W tym momencie zabłysła myśl, że to byłoby chyba o wiele ciekawsze zajęcie. Szukałam pracowni przez rok, żeby móc nauczyć się tego zawodu. I znalazłam! Jednak pierwsze spotkanie było traumatyczne, bo musiałam wyginać druty i to w dodatku ortodontycznymi kleszczami! ... Więc gdy wyszłam z pracowni - rozpłakałam się. Na szczęście kolejnego dnia wiedza złotnicza zaczęła pochłaniać mnie bez reszty.

Wspomniałaś, że pochodzisz z artystycznej rodziny?

Agnieszka: Tak. Ze strony mamy są malarze, rzeźbiarze, wykładowcy artystycznych uczelni. Kuzynka po tkaninie, moja siostra po zakopiańskim plastyku - skończyła malarstwo we Wrocławiu. Od dziecka miałam wpajaną wrażliwość na piękno i jakość.



To z pewnością pomaga w odnalezieniu w sobie twórczej pasji, prawda?

Agnieszka: Kiedyś uważałam, że nie mam prawa nazywać siebie "artystką" - być może było to spowodowane niewiarą w swoje umiejętności. W końcu z tego powodu nie pojechałam na egzaminy na ASP. A dwa lata temu, spotkałam kuzynkę po 35 latach niewidzenia, która też zajmuje się sztuką, tylko amatorsko. I doszłam do wniosku, że jednak tę wrażliwość i umiejętności mamy w genach. Potem trzeba je szlifować i praktykować. Poza tym będąc od kilku lat członkiem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych mam prawo używać tego tytułu (uśmiech).

Czy zauważasz jakieś niebezpieczeństwa w sytuacji, kiedy pasja staje się naszą pracą?

Agnieszka: Hm. Gdyby to nie była moja pasją, to w momentach, kiedy jest ciężko - bo jak w każdym biznesie są wzloty i upadki - gdyby nie to, że ja kocham to, co robię to być może trudno byłoby mi się podnieść z niektórych sytuacji. Każdemu bym życzyła, żeby miał pracę, która jest jego pasją.

Jak wyglądały Twoje początki, już jako inowrocławskiego złotnika?

Agnieszka: W czasach kiedy otwierałam swoją pracownię byłam jedną z niewielu kobiet w zawodzie złotniczym w Polsce. Ludzie wchodząc do pracowni dopytywali o "pana złotnika" i z niedowierzaniem przyjmowali do wiadomości, że jestem tylko ja. W dodatku dość młoda kobieta. Jednak w momencie, gdy odbierali zamówienie i patrzyli z uznaniem na moją pracę, zmieniali zdanie. A w momencie, kiedy do pracowni dołączył mój mąż, którego nauczyłam złotnictwa to on ze swoimi zdolnościami manualnymi, bardzo szybko znalazł swoich klientów, którzy już konkretnie o niego dopytywali. Był to dla nas taki fajny moment, że jesteśmy już tam oboje na równych prawach.



A lokalizacja? Gdzie zaczynałaś?

Agnieszka: Zaczynałam od małego pokoju wynajmowanego w jednej z inowrocławskich kamienic, potem była suterena przy ulicy Andrzeja, a od 10 lat po dziś dzień mieścimy się przy ulicy Kasztelańskiej 30.

Jak zmieniał się asortyment?

Agnieszka: Zaczynałam tylko i wyłącznie od swoich autorskich prac. Było ich mało, bo na początku wykonywałam przede wszystkim usługi, a tego z kolei było bardzo dużo. Były to czasy, kiedy nie było sklepów jubilerskich - w takiej ilości jak dziś. Jeśli ktoś chciał jakąś ciekawszą biżuterię ze srebra czy złota, szedł do złotnika. Przeróżne wzory wtedy wykonywałam i to była też bardzo dobra nauka. Klienci stawiali mi często spore wyzwania, a ja jestem osobą, które wyzwania podejmuje. Można powiedzieć, że wiele umiejętności zdobyłam właśnie dzięki wymagającym klientom. Potem, aby móc dalej tworzyć, postanowiliśmy, że będziemy również sprzedawać biżuterię już gotową, masowo produkowaną. Niemniej nadal głównie wykonujemy biżuterię na indywidualne zamówienie. Tworzymy niepowtarzalne obrączki. I ja oczywiście stawiam na swoje autorskie prace. To nadal jest ta ścieżka, którą chcę podążać.

Jakimi metodami wykonujecie swoją biżuterię?

Agnieszka: Są to tradycyjne techniki złotnicze - jest to praca ręczna. Musimy najpierw metal stopić i sami wykonać z tego drut, płaskownik, blachę, żeby potem coś dalej z nich stworzyć. Zmagamy się z metalem i to jest piękne. W biżuterii jest kilka technik tworzenia. Myśląc o nauce złotnictwa, myślałam, że to jest tylko odlewnictwo. Te wspomniane wcześniej, moje pierwsze kolczyki były właśnie tak zrobione - czyli wygięte z wosku odlewniczego, a potem odlane ze srebra. Głównie tą metodą wykonuje się biżuterię masową, w której każdy fason powielany jest w tysiącach identycznych egzemplarzy. Techniką, którą my tworzymy nie ma możliwości stworzyć dwóch identycznych rzeczy. Każda jest inna. I to jest jej atut. Jest niepowtarzalna.

To ile zajmuje wykonanie np. pierścionka?

Agnieszka: Moje umiejętności pozwalają mi teraz na wykonanie pierścionka w o wiele krótszym czasie niż kiedyś. Jednak to zależy wszystko od fasonu, pomysłu czy projektu - czasowo może to być od kilku godzin do kilkunastu dni nawet.

Lubisz bardziej złoto czy srebro?

Agnieszka: Złoto! To jest materiał, który po prostu uwielbiam. Pomimo tego, że do mojego typu urody pasuje srebro i najczęściej je sama noszę, to zdecydowanie wolę pracować ze złotem. Trudno mi powiedzieć, dlaczego - może to ten żółty kolor albo ta miękkość, inna elastyczność tego materiału. Złoto jest bardzo wdzięcznym, pięknym materiałem.

A skąd czerpiesz inspiracje tworząc biżuterię?

Agnieszka: Z emocji. Wyzwalają je muzyka, bardzo różnorodna, której słucham i spotkania z ludźmi. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi. Tak, duży wpływ mają tu emocje. Czasami zastanawiałam się dlaczego akurat dany pierścionek stworzyłam w takiej, a nie innej formie. Trudno jest to wyjaśnić... Może ujmę to tak - trzymam w ręku kamień, który bardzo mi się podoba i dla niego znajduję oprawę i zastosowanie. I wtedy powstają te formy - formy, które gdzieś tam w mojej głowie już się znajdują. Zdarza się że nocą, kiedy próbuję zasnąć doznaję olśnienia i potem rano biegnę do pracowni i testuję tę formę. Rzeczy, które w ten sposób powstają sprawiają mi ogromną radość. Mają w sobie szczególną siłę i działają na klientów.



Miałaś jakieś nietypowe zlecenia?

Agnieszka: Oj, trochę się ich nazbierało w ciągu tych wszystkich lat. Pierścionek zaręczynowy w kształcie pająka, obrączki w formie węży, seria krecików...

Czy Twoim zdaniem biżuteria jest wciąż modna?

Agnieszka: Myślę, że cały czas jest mocnym wyznacznikiem osobowości i zaznaczeniem siebie. Widzę, że rośnie grupa ludzi, która chce się biżuterią wyróżnić, nie iść typowo z masowymi trendami. Wydaje mi się, że kobiety coraz bardziej szukają czegoś innego. Ta różnorodność dostępnej biżuterii daje możliwość, stwarza warunki do tego, żeby w jakiś sposób zaznaczyć swoje "JA". I z takim też mottem tworzę swoje prace "Moja biżuteria to Twoje JA".



Twoja autorska biżuteria to Twój wyróżnik. A jest coś, co szczególnie sobie w niej cenisz?

Agnieszka: Kwadratowe pierścionki! Tworzę je od blisko 20 lat. Szukałam jakiejś innej formy, trochę przekornej, a jednocześnie zaznaczającej siłę. W każdy ten kwadrat wkładam energię. Chciałabym, żeby kobieta nosząca go, czuła się wyjątkowa, żeby czuła swoją siłę i kobiecość. Ja dopiero teraz uczę się mówić głośno, o tym co przekazuję w swoich pracach. A ciekawe jest to, że zdarzało się już wcześniej, że przychodziły do mnie klientki, które same zauważały jak inaczej się czują mając na dłoni mój kwadratowy pierścionek. I dlatego właśnie ja przy nich trwam, bo wiem, że to jest coś, co daje właśnie tę wyjątkową energię. Piękne dla mnie, jako twórcy jest to, że czują to wszystko, co wkładam w swoje prace. Oprócz tego, że mam tę radość z tworzenia, że mam przyjemność tworzenia pięknych rzeczy to daję też pozytywne emocje. I nawet jeśli tworzę rzecz na zamówienie, która tak do końca nie jest moją formą, formą w innej stylistyce, angażuję w to całe swoje umiejętności i energię. W zamian otrzymuję uśmiech osoby, która ją odbiera - to jest dla mnie największa zapłata. Tak, radość w oczach drugiego człowieka.

Dziękujemy za rozmowę.