Eliza jest uczennicą III Liceum Ogólnokształcącego im. Królowej Jadwigi, która od zawsze marzyła o podróży do Stanów Zjednoczonych. Taki wyjazd wiele kosztował - zarówno Elizę, jak i jej bliskich i wcale nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o kwestie finansowe. Szczegóły tej niesamowitej przygody dla odważnych w rozmowie poniżej.

W jakich okolicznościach narodził się Twój amerykański plan?

Eliza Długopolska: Od zawsze chciałam pojechać do Stanów. W gimnazjum bardzo zainteresowałam się gimnastyką. Znalazłam świetny kanał na youtubie jak się robi różne rzeczy, jak się rozciągać i mieć dobrą technikę. Dziewczyna, która prowadziła ten kanał wyjechała na wymianę do USA, o czym kręciła filmiki na swoim drugim kanale i pisała na blogu. Stąd pojawił się pomysł.

Od czego zaczęłaś jego realizację?

Eliza: Zaczęłam od powiadomienia moich rodziców (uśmiech). Razem oglądaliśmy filmiki o wymianie, po drodze jakaś inna dziewczyna założyła bloga o swoim wyjeździe. Jak już się namyśliłam i wiedziałam, że na pewno chcę jechać i rodzice się zgodzili - bo to było najważniejsze (śmiech) - zaczęłam szukać organizacji, z którą mogłabym pojechać. W moim przypadku było to CIEE, gdzie większość spraw mogłam załatwić przez Internet. Do stolicy musiałam pojechać raz po wizę i na spotkanie po tym, jak już ją otrzymałam.

A powiedz, jaki jest koszt takiego rocznego wyjazdu?

Eliza: To zależy od organizacji, ale tutaj było to około 6 tys. dolarów. Wydaje się dużo, ale tyle normalnie kosztowałaby nas dwutygodniowa wycieczka do Stanów.

To jak udało Ci się przekonać rodziców?

Eliza: Moja mama uczy angielskiego i sama od zawsze chciała wyjechać na taką wymianę. Niestety nie jest już w liceum i nie ma takiej możliwości. Wszyscy wiedzieliśmy, że to jest niepowtarzalna okazja i szansa - nie tylko na wspaniała przygodę. Poza tym, to był ostatni moment dla mnie na taki wyjazd. Są bowiem ograniczenia wiekowe - wyjeżdżać mogą osoby w wieku od 15,5 lat do 17,5 w chwili wyjazdu. Moi rodzice bardzo mnie wspierają w spełnianiu moich marzeń, i to właśnie dzięki ich pomocy udało mi się wyjechać.

Zyskałaś dodatkowy rok nauki w amerykańskiej szkole, a jaka jest Twoja sytuacja w inowrocławskim liceum? Rok stracony?

Eliza: Na pewno nie był stracony (uśmiech). To wszystko zależy od szkoły. Jeśli wyjechałabym po III klasie gimnazjum to jest możliwe, że moja szkoła w Polsce zaliczyłaby mi to, jako pierwszą klasę liceum. Jednak ja wyjechałam po II klasie liceum, także III klasy nie mogę opuścić. Rodzice zanieśli zatem mój wniosek o urlopowanie i wtedy mogłam wyjechać, a na powrót - wniosek o przywrócenie do toku nauki.

Jak wyglądał pierwszy dzień za oceanem?

Eliza: Najpierw poleciałam z Warszawy do Nowego Jorku i tam mieliśmy trzy dni tzw. "orientation" na zapoznanie się z programem i zasadami. Było to organizowane przez biuro, z którym przyjechałam, więc spotkałam tam bardzo dużo ludzi z wielu krajów. Trzeciego dnia poleciałam do Idaho i tam właśnie - w Jerome, mieszkała rodzina, która zdecydowała się, że chce mieszkać z kimś z innego kraju przez rok.



Na jakiej podstawie takie rodziny wybierają z kim chcą mieszkać?

Eliza: O wszystko zadbała organizacja, która zaaranżowała wymianę. Host rodzina musiała wypełnić specjalną aplikację oraz np. zrobić zdjęcia domu, dostarczyć zaświadczenie o niekaralności. Ja natomiast musiałam wypełnić 30 stron informacji o sobie - był tam list od mojego nauczyciela języka angielskiego, gdzie ocenione były moje umiejętności językowe. Oprócz tego pisałam też test językowy, miałam rozmowę po angielsku, było też kilka stron od lekarza i informacje osobiste - zainteresowania, itd.

A szkołę, kto wybierał?

Eliza: Host rodzina miała córkę w moim wieku, więc po prostu poszłam do tej samej szkoły. Oprócz mnie były tam jeszcze 3 osoby z programu wymiany - Tim z Niemiec oraz Juan i Ane z Hiszpanii.

Czy pierwszy dzień w szkole wyglądał jak na amerykańskich filmach?

Eliza: Bardzo podobnie. Czułam się jak w filmie, kiedy mijałam cheerleaderki i graczy footballu. Na dwóch lekcjach nauczyciele postawili mnie na środku i oznajmili wszystkim kim jestem i... dostałam brawa (uśmiech). Czułam się strasznie dziwnie, bo ja po prostu tam przyszłam. Na wieść, że jestem z Polski, wszyscy zrobili wielkie "wow". W szkole musiałam pojawić się przed rozpoczęciem roku, żeby wybrać przedmioty. Musiałam wybrać 7, z czego angielski , matematykę, przyrodę i historię obowiązkowo. Z przedmiotów przyrodniczych - było ich 10 do wyboru, wybrałam anatomię. Problem pojawił się przy matematyce, bo było 8 do wyboru. Jeśli ktoś nie lubi matematyki, ale po prostu chce ją zaliczyć, bo musi - to może sobie wybrać ten przedmiot na bardzo łatwym poziomie. Jednak ja wzięłam poziom trudniejszy. Wszyscy, którzy byli na wymianie w tej szkole, mieli tę samą matematykę - poziom trudności w skali 7 na 8. Więc miałam angielski, matematykę, hiszpański, anatomię, rysunek, siłownię i historię.

Jak poradziłaś sobie ze słownictwem?

Eliza: Problemów z dogadaniem się nie miałam w ogóle, może właśnie jakieś drobne trudności ze słownictwem, gdzie nie wiedziałam początkowo jak jest "nachylenie wykresu" po angielsku. Jeśli chciałam używać tłumacza google, to mogłam to robić kiedy chciałam, jednak po około dwóch tygodniach przyzwyczaiłam się do szkolnego słownictwa.

Szybko nawiązałaś nowe znajomości?

Eliza: Bardzo szybko i nawiązałam wiele znajomości. Poznałam tyle wspaniałych osób. Strasznie za nimi tęsknię... Moi najlepsi przyjaciele to Lizet, Arian, Juan, Tim i Michael, ale oczywiście też dużo innych osób. Pożegnanie było długie i ciężkie.

A po lekcjach, co lubiłaś robić?

Eliza: Byłam cheerleaderką, co pochłaniało masę mojego czasu. Było to moje marzenia od dziecka i jedno z najlepszych doświadczeń w Stanach. Oczywiście nie było łatwo się dostać, bo proces rekrutacyjny był już w maju, a ja przyleciałam w sierpniu. Musiałam się skontaktować z trenerką i zaprezentować co umiem. Zgodziła się, abym dołączyła do drużyny. Zaczęłam chodzić na treningi, które były trzy razy w tygodniu oraz na zawody i na mecze aby wspierać szkołę. Sport jest tam bardzo popularny. Oprócz cheerleadingu w czasie wolnym grałam na pianinie i uczyłam się hiszpańskiego. Lizet, Arian i Juan często rozmawiali po hiszpańsku. Poza tym podróżowałam oczywiście. Podróże są moją największą pasją. Zwiedziłam Nowy Jork, Las Vegas, Hawaje, Salt Lake City, Chicago. Najbardziej podobały mi się Hawaje, są idealne i potem Chicago.

Hawaje idealne na wakacje, czy może kiedyś tam zamieszkasz?

Eliza: Na pewno idealne na wakacje. To taki raj na Ziemi. Co do mieszkania na Hawajach to chyba miałabym problem, żeby znaleźć tam pracę poza sezonem (śmiech), bo tam są głównie turyści, a ja chcę być chirurgiem.

To już pewne?

Eliza: No nie wiem, po tej klasie anatomii, gdzie przeprowadzaliśmy różne sekcje, np. serce, mózg, świnie płodowe, oczy, okazało się, że jestem w tym bardzo dobra, no i mi się to spodobało. Moje cięcia były super (śmiech). Przed wyjazdem chciałam być dentystą albo okulistą, ale jeszcze wszystko się okaże.

A jak wyglądał egzamin końcowy w Jerome High School?

Eliza: W amerykańskich szkołach jest tak, że na koniec semestru pisze się sprawdzian z całego materiału. Są wtedy dwa dni tylko na testy. Pierwszego dnia jest test z 1, 3, 5 i 7 godziny, a drugiego dnia jest z 2, 4 i 6. Lekcje na których jest test są wtedy po 1,5 h, a reszta lekcji po 10 minut. To jest tylko test w szkole, ale żeby dostać się tam na studia trzeba zdać testy, typu nasza matura w Polsce.

Jest coś w amerykańskim systemie edukacyjnym, co chciałabyś przenieść do naszego?

Eliza : Jest coś, czego na pewno nie chciałabym przenosić! Nauczyciele tam, nie przekładają sprawdzianów pod żadnym warunkiem (uśmiech) i ilości zadań domowych też bym nie chciała przenosić. A co bym chciała, na pewno przerwy na lunch, bo mieliśmy 40 min, żeby zjeść, a posiłek kosztował nas około 2 dolary. Płaciło się przy kasie, a potem podchodziło się do jednego z okienek z jedzeniem i dawało się odcisk palca. Bardzo chciałabym przenieść niepisanie w zeszytach. Wszystkie notatki miałam w tzw. chmurze, a nawet niektóre testy np. z historii były pisane na komputerze. Nauczyciele bardzo szybko sprawdzali sprawdziany, nawet takie opisowe, po 2 godzinach już były wyniki. Jeśli mogłabym przenieść coś z amerykańskiego systemu edukacji na nasz, to na pewno wybieranie przedmiotów. Nie tak jak w Polsce, że 2-3 rozszerzeń, tylko wszystkich przedmiotów. Oprócz tych obowiązkowych zostawały 3 wolne godziny na co się chce, np. były lekcje opieki nad dzieckiem, spawanie, gotowanie, język migowy, naprawa komputerów, astronomia, agrokultura, francuski, śpiewanie, czy gra na gitarze.

Czy było coś, co Cię denerwowało w amerykańskiej kulturze?

Eliza: Wszyscy mówili, że jestem strasznie chuda i koścista, ale jak dla mnie, to wyglądam normalnie (uśmiech). To mnie chyba najbardziej denerwowało. Albo, że mam bardzo białą skórę, a mówili mi to ludzie którzy są biali (śmiech). Denerwujące było to, że cały czas narzekali, że są grubi, a jedli bardzo dużo. Dostawałam wiele pytań, np. czy w Polsce jest ciągle śnieg. Znaczy pytania ich, nawet te dziwne i śmieszne były miłe, bo chcieli się dowiedzieć jak to jest w Europie.

Czy w trakcie Twojego pobytu tam, rodzina mogła Cie odwiedzać?

Eliza: Odwiedziny dozwolone są po sześciu miesiącach, ale moja rodzina mnie nie odwiedzała, bo był to zbyt wysoki koszt. Kontakt też powinno się ograniczać, żeby jak najmniej tęsknić za domem, ale ja dzwoniłam, kiedy chciałam.

Jak wyglądały wspólne posiłki z rodziną goszczącą?

Eliza: Zawsze siadaliśmy razem do kolacji, którą oni nazywali obiadem. Był to ostatni posiłek dnia i był o godzinie 18.30. Oni zawsze coś gotowali, często też wychodziliśmy, żeby zjeść w restauracji. Ja też gotowałam dla nich polskie jedzenie, które im smakowało.

A jakie jest Twoje ulubione, amerykańskie danie?

Eliza: Hamburgery (śmiech), jest tam ich bardzo dużo.

Czy myślisz, że wrócisz kiedyś do Ameryki?

Eliza: Mam nadzieję, że tak. Jest tam jeszcze mnóstwo miejsc do zobaczenia, ale nie sądzę, że zostanę w USA na dłuższy czas, bo studia są tam zbyt drogie (uśmiech).

Więcej o przygodach Elizy w Ameryce można przeczytać na jej blogu https://americangirlfrompoland.blogspot.com [AJ, fot. archiwum rozmówcy]