Początkowo ustawa o zakazie propagowania komunizmu nakładała obowiązek usunięcia tego typu pomników do końca października. Po nowelizacji termin ten skrócono do końca marca. Czasu pozostało niewiele, dlatego na najbliższej sesji miejscy radni zadecydują o jego losie.

Jeśli miasto w terminie nie usunie pomnika z przestrzeni publicznej, zrobi to wojewoda obciążając kosztami miejski budżet. Jeśli natomiast Rada Miejska zgodzi się na jego usunięcie do końca marca, to Inowrocław otrzyma zwrot poniesionych kosztów z budżetu państwa. Szacowany koszt prac wynosi nieco ponad 100 tysięcy złotych.

- Nie wiemy w jakim stanie będzie pomnik po demontażu, bo bardzo dużo waży. Te części po pomniku zostaną składowane w miejscu wyznaczonym przez jedną ze spółek komunalnych na terenie miasta. Nie może być eksponowany, bo tego zabrania ustawa. Na moje dwukrotne wystąpienie do wojewody kujawsko-pomorskiego w ubiegłym roku z prośbą o wskazanie miejsca, gdzie taki pomnik można byłoby przekazać, wojewoda odpowiedział, że jest to problem miasta, osobiście mój, jako prezydenta miasta, a nie jego. Z goryczą przyjąłem tę odpowiedź - mówi Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia.

Jak przyznaje włodarz, zgłaszały się osoby chętne postawić zdemontowany pomnik na swojej nieruchomości. Pojawiła się też propozycja, by przekazać go na licytację podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ostatecznej decyzji na razie nie ma. Do czasu jej podjęcia pomnik będzie składowany na jednej z miejskich działek.

Jest za to propozycja zagospodarowania miejsca po demontażu. W miejsce pomnika wdzięczności przeniesiony miałby zostać Pomnik Obrońców Inowrocławia, zlokalizowany obecnie kilkadziesiąt metrów dalej.

Każdego roku w styczniu pod Pomnikiem Wdzięczności i Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni przedstawiciele lewicy składali kwiaty i zapalali znicze z okazji rocznic wyzwolenia Inowrocławia spod okupacji hitlerowskiej. [MJ]